poniedziałek, 25 sierpnia 2014

powrót do codzienności...

gdy na blogu pojawia się cisza... to mimo wszystko nie zawsze niesie to dobre wieści :( tak było i u mnie... po ostatnim poście przeczytałam wpis dziewczyny o poronieniu, a ponieważ jest post był dość szczegółowy, to nawet zdążyłam pomyśleć "to jeszcze nie na mnie czas, to nie to, nie martw się"... na takie myślenie miałam kilka godzin... a potem... niestety... przyszło krwawienie, przyszedł spadek bety... i wiedziałam. stało się.

te dwa tygodnie temu napisałabym mniej więcej, tak jak dziś. stało się. może gdzieś to jeszcze za głęboko we mnie siedzi i przyjdzie gorszy moment, ale na chwilę obecną potrafię nawet zażartować, że lepiej teraz niż za kolejny miesiąc... od początku było we mnie sporo zwątpienia, czy się uda. niska beta, słabe przyrosty, potem plamienie. oczywiście było również sporo nadziei, bo trwało to dłużej, nie bolało, nie plamiło długo...

jak zwykle bywa, nie znam przyczyny, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. w piątek mimo wszystko udałam się do kliniki. status wizyty został zmieniony z ciążowej, ale wizyta była konieczna. uspokoiło mnie przede wszystkim to, że mimo niezbyt obfitego krwawienia (w porównaniu do standardowych moich cykli) udało się wszystko oczyścić bez ingerencji zewnętrznych. a co za tym idzie, nie musimy czekać kolejnych 3 m-cy do kolejnego crio.

a tak poza tym to chyba wizyta nic nowego nie wniosła... może za dużo się czyta różnych historii?

więc u mnie na razie będzie w tym temacie cisza. może będzie więcej o szyciu? może rozpiszę się o książkach, które ostatnio zaczęłam pochłaniać (może to jakaś reakcja obronna organizmu - czytanie młodzieżowych serii ;) )

niemniej mam nadzieję, że będzie od czasu do czasu zaglądać :) jak i ja będę zaglądać do Was :) przepraszam za tą ciszę, ale bałam się właśnie takiej "lawiny w podświadomości" - "tu się nie udało, tu też nie... hmm... czy u mnie wszystko ok?", chciałam przeczekać, aż niektóre Mamy Bąbelkowe przejdą ten trudny czas i będzie spokojniej... nie wiem, czy mi się udało... bo ja za Bąbelka trzymam jeszcze kciuki...

wtorek, 12 sierpnia 2014

po każdym dniu przychodzi noc...

mówią, że po deszczu zawsze w końcu pojawia się słońce, że jutro jest nowy dzień...

u mnie chyba jest odwrotnie... każdy "dzień na tak" kończy się "dniem na nie"... ciągła huśtawka nastroju, spowodowana efektami zewnętrzno-wewnętrznymi...

od wczoraj ponowne plamienie :( wydaje mi się, że bardziej intensywne :( nie wiem, jak długo damy radę razem z Kropkiem przeciwstawiać się temu, co czasami wydaje się nieuniknione.

tymczasem zaszywam się jeszcze bardziej w kanapie... biorę dobrą książkę/włączam dobrą komedię i czekam...

życie uczy czekania...

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

mówią, że nadzieja umiera ostatnia...

weekend minął szybko, aż za szybko, jak na to, że powinnam leżeć... no bo i nie cały czas leżałam...

jak wiecie, w sobotę miałam powtarzać betę. powtórzyłam. wzrosła. nadal jednak nie przkracza tysiąca, nie jest to również wzrost dwukrotny, jak powinno mieć to miejsce w przeciągu dwóch dni, ale jak to mówi mąż bardzo mi bliskiej dziewczyny "ciąża to nie matematyka"...
tak więc Kropek jest :) od razu w sobotę humor mi się poprawił, bo skoro jest, to może jest jeszcze jakaś  nadzieja...

tak się też złożyło, że w sobotę znajoma miała urodziny i zaplanowałam uszycie dla niej worka na frisbee. a ponieważ starałam się od czwartku nie przemęczać (czyt. leżeć do granic możliwości ;) ), toteż uszycie go zostało na sobotę. szyłam go tak partiami - godzina przy maszynie, półtorej godziny leżenia... ale czas się kończył... więc ostatecznie było trochę więcej szycia niż leżenia. pojechaliśmy, posiedzieliśmy, wróciliśmy. było już późno. niestety pojawiła się "niespodzianka" - brązowe plamienia :( myślę sobie, że znowu mamy powtórkę z rozrywki :( od niedzieli więc zmieniłam luteinę na doustną i postanowiłam, że jednak będę leżeć...

postanowienia postanowienami, ale zaprosiła nas kuzynka na imienino-parapetówkę... no dobra, pojedziemy na godzinkę, przy okazji odwiedzimy rodziców i wrócimy. realizacja nie przebiegła tak szybko :( niestety nawet godzinne (no może dwu-godzinne) siedzenie na balkonie potrafiło mnie zmęczyć...

ale w końcu wróciliśmy :)

dzisiaj wypoczywam na kanapie :)

wracając jednak do Kropka - najważniejsze, że jest :) może i rozwija się ciut wolniej, ale może to tylko początek? może jest jeszcze nadzieja? i chyba niej będę się trzymać... już teraz bez sprawdzania bet... za dwa tygodnie wizyta w N... jak to tej pory nie pojawi się większe plamienie/krwawienie, to chyba nie pozostaje mi nic innego, jak grzecznie czekać i wierzyć, że Kropek ładnie rośnie :)

edit: oczywiście by nie było zbyt optymistycznie, dociera do mnie fakt, że może się nie udać... i aż strach pisać tak pozytywnie, jak nie wiadomo, co będzie... ale wiem, że czytacie i chcecie wiedzieć, jak jest... więc by nie było cały czas smętnie, musi być i optymistyczniej :)
teraz dużo zależy od Kropka i od Tego na Górze (i wierzę, że to od niego najbardziej :) ), a jak będzie, to się okaże

czwartek, 7 sierpnia 2014

czarne odcienie myśli...

niestety dzisiaj chyba nie jest mój dzień... wszystko szło całkiem, całkiem... aż do odebrania wyniku bety :( niestety nie przyrasta tak, jak powinna... (chyba że babka w labie zapomniała dopisać 1 z przodu, ale raczej to niewykonalne)... do tego doszły popołudniowe bóle podbrzusza...

za dwa dni ponowny test...

środa, 6 sierpnia 2014

Wyzwania szyciowe grupy Szczecin Szyje

Pisałam już o nich w czerwcu <o tu> . Czy zdążyłam...? Hmm... zdjęć nadal nie ma, więc można uznać, że zadanie nie zostało zaliczone. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że to tylko zdjęcia zabrakło. Bluzka jest :) Uszyta wg wykroju Papavero <o tego>. Już nawet nie raz wypróbowana (swój debiut miała na egzaminie, o którym pisałam w lipcu). Może więc uda mi się jakieś zdjęcie przy okazji machnąć...

Jeśli chodzi o zaległy SAL kwietniowy - coś dresówkowego, to w zasadzie zaczęłam używać tę bluzkę, którą kończyłam jak wyzwanie się pojawiło. Liczyłam co prawda na coś jeszcze do uszycia, ale lepszy rydz niż nic :) Do bluzki doszyłam ostatnio spódnicę (chyba też o niej wspominałam), więc jest komplet dresówkowy :D Oczywiście zdjęć brak :(

Mamy więc kolejny miesiąc... Kolejny SAL :) Na który się zgłosiłam :) Lubię chyba wyjątkowo te parzyste miesiące, które przekonują mnie, by (prędzej czy później) coś przy maszynie zadziałać. Tym razem ma to być letnia sukienka :) Lato mamy w pełni, a że w mojej szafie brakuje sukienek (bo dziwnym trafem polubiłam tą część garderoby) to już wczoraj zabrałam się za realizację.

Moja niemoc twórcza kolejny raz miała miejsce wczoraj... Usiadłam przy maszynie. W planach uszycie torby i poduszek w ramach projekty PLAS, ale natchnienie poszło chyba na spacer... W końcu pomyślałam, że biorę jeden rocznik Burdy i wybieram coś i szyję. Inaczej myślenie trwało by za długo... Padło na rocznik 2010 numer 3 sukienkę pod numerem 104. Przy wycinaniu wykroju zobaczyłam, że również model 103 bazuje na tym wykroju, więc rękawki z uwagi na porę roku zostały zmienione. Elementy zostały dzisiaj wycięte i czekają, by je zszyć :)

Mam nadzieję, że tym razem zdążę i z szyciem i ze zdjęciem przed końcem terminu :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

dalej na kanapie ;)

dziś już 5 dzień sierpnia... czas płynie ekspresowo...

na razie krótko, bo wiem, że wiele z Was czeka na wieści. jak w tytule kolejne dni sędzam głównie na kanapie... co oznacza... tak, do piątku Kropek na pewno walczył, bo beta się podwoiła :) do dnia dzisiejszego krwawień nie ma, więc jestem raczej lepszej niż gorszej myśli, ale...

gdzieś tam z tyłu głowy jest ta świadomość poprzedniej ciąży biochemicznej... najpierw radość, a potem... wiele z Was wie, jak to boli... jak bardzo chce się tego uniknąć. i tak jest u mnie. radość z  rosnącej bety pokrywa się ze strachem o to, czy doczekam w tym stanie kolejnego dnia, tygodnia... czy te 9 miesięcy to już teraz, czy jednak nie...

dlatego bałam się pisać...

nadal się boję, ale wiem, że czekacie :)

dla uspokojnia w czwartek powtarzam betę... myślę, że jeśli wszystko idzie dobrze, to powinna przekroczyć 1000... jeśli nie... hmm... postaram się mysleć pozytywnie i nie przewidywać negatywnych scenariuszy :)