sobota, 20 grudnia 2014

o Miriam, która się doczekała

mam zaległości... jeśli chodzi o słuchanie Plastra Miodu, to wynoszące około dwóch tygodni... wróciłam do pracy, dni stały się krótsze, a wieczorem brak sił na cokolwiek...

w miniony poniedziałek zaryzykowałam... puściłam właśnie ten odcinek... Rozkosz Boga... to tam właśnie jest fragment o Miriam, która czekała... i która się doczekała... słuchając go wtedy niestety nie dosłuchałam go w całości. organizm odmówił, przysnął... a ja wiedziałam, że by ponownie do tego fragmentu usiąść, muszę mieć czas i siły...

dzisiaj się udało...

jestem pod ogromnym wrażeniem... i... chyba jedyne co mogę, to polecić go wszystkim Dziewczynom, które czekają na Mały Cud... posłuchajcie <klik>

ja będę czekać... bo wiem, że przyjdzie taki dzień, w którym już czekać nie będę musiała :)

krótko

dzisiaj wpadam... mówię, że jestem/żyję/funkcjonuję... i znikam, by razem z maszyną spróbować skończyć co niektóre prezenty :) taki to już czas...

w myślach cały czas tkwi wpis, który przeczytałam wczoraj... odnośnie rozleniwiania mózgu... niestety coś w tym jest... ciągłe poszukiwanie czegoś nowego, ciągłe zmiany, ciągłe przeskakiwanie z tematu na temat... muszę kiedyś rozejrzeć się za książką... a dla zainteresowanych podaję link <klik>

a myślałby człowiek, że to takie dobre... ten ciągły "głód" nowej wiedzy ;)

niedziela, 14 grudnia 2014

czekanie...

... jest trudne

a przecież tak łatwo dajemy się schwytać w pułapkę oczekiwania. czekamy na koniec dnia pracy/szkoły, na weekend, czekamy na wiosnę/lato, na wakacje, czekamy na dzieci, na wnuki, na odwiedziny nasze u kogoś i na odwrót...
nasz codzienny dzień wypełniony jest oczekiwaniem...

i tak sobie wczoraj uświadomiłam... że to co piękne, co wspomina się często i opowiada się długo... przychodzi niespodziewanie...

miłość...
zaręczyny...
dziecko...

czy to nie jest tak, że są sprawy, na które nie powinniśmy czekać? których nie powinniśmy planować? które mają nas zaskoczyć, wyrwać z codzinności... i odmienić ją?


nie wiem, jak to zrobić... bo przecież samo czekanie jest trudne, gdy dzieje się tak, jak się dzieje... ale jak próbować nie-czekać? myślę jednak, że właśnie w tym czekaniu tkwił mój ostatni błąd... po ostatnim krio czekałam, bo przecież teraz musi się udać. nie dopuszczałam do siebie innej opcji... a to chyba nie tak ma być... 

środa, 10 grudnia 2014

przed-świąteczna gorączka

właściwie to ta gorączka u mnie ma mniej wspólnego z nadchodzącym czasem, niż bym chciała... wróciłam do pracy, więc dzień automatycznie się skrócił o kilka godzin, w szczytowym momencie skróci się pewnie jeszcze bardziej, bo robota niestety poczekać nie może, terminy gonią, a koniec roku zbliża się nieubłaganie... jutro wyjazd na szkolenie, w piątek może uda się przygotować rozliczenie... a potem będzie sobota :) i niby-weekend ;) ("niby" bo przed świętami niestety zbyt wiele wypoczynku raczej nie będzie)

w sobotę ruszamy do teściów na coroczne przygotowanie pierogów. bardzo mi się ten zwyczaj podoba, bo od lat spotyka się część rodziny, by razem lepić pierogi. a że osób trochę jest i każdy na święta chce coś mieć, toteż trochę tych pierogów ulepić trzeba. przy okazji dyskusje i muzyka... czuć, że to są zawsze spotkania rodzinne i ciepłe :) u mnie w domu rodzinnym nie było tradycji wspólnych przygotowań. wspólne ograniczało się do naszej rodziny, bo w sumie też było całkiem przyjemne, jak razem z rodzeństwem można było wykrawać i piec pierniki. teraz niestety każdy z nas spędza ten czas u siebie...

niestety moje plany szyciowe słabo się realizują... muszę jeszcze raz dokładnie przemyśleć, co komu i dlaczego planuję uszyć, by wyeliminować sytuację, jaka miała miejsce rok temu, kiedy to przez jeden weekend siedziałam przy maszynie prawie non-stop, bo jeszcze temu torba, a tamtemu poduszka pozostała do zrobienia... ale mimo wszystko coś, chociaż jakiś drobiazg, postaram się każdemu uszyć, bo myślę, że to zawsze trochę więcej serca ma, niż najdroższy prezent...


niedziela, 7 grudnia 2014

bo On jest

napisane w piątek... wieczorem... jednak dopiero dzisiaj ponownie mam chwilę, by usiąść... uprzedzając - byliśmy w klinice, rozdział pt crio nr2 zamknięty, beta się nie zmieniła... ale nie omawialiśmy tego, co potem. owszem wracamy po ostatnie Maluszki, pewnie gdzieś na początku stycznia, a co potem to potem. bo jak to powiedziała Pani Dr, gdybyśmy rozmawiali teraz co potem, "to tak jakby w nie nie wierzyć, a wierzyć trzeba do końca". nie wiem, czy już to tu pisałam, ale cieszę się, że właśnie z Tą Panią Dr miałam do czynienia... i przy następnych programach (jeśli takie będą) będzie mi jej bardzo brakowało...

a teraz wpis z piątku...

"... nie wiem, jak to napisać... nie wiem, czy opublikuję ten post, ale wiem, że nie chcę zapomnieć Tego Uczucia, które się właśnie we mnie zrodziło...

wiecie... wczoraj był dzień bez dna... był płacz... była rozpacz... było tak wiele pytań na które nie ma odpowiedzi... i były pierwsze decyzje - podchodzimy, by wykorzystać Mrozaczki do końca i jak zbierzemy fundusze oraz zrobi się luźniej w pracy (czyli gdzieś w lipcu 2015) podchodzimy ponownie. prawdopodobnie nie będziemy czekać na refundacyjny. Mrozaczki zostały dwa, ale jeśli te teraz się nie "przyjęły", to raczej marne szanse, by tamtym się udało...

tak myślałam...

kilka minut temu puściłam sobie kolejny odcinek Plastru Miodu. wczoraj nie potrafiłam tego zrobić, a miałam jeszcze jeden zaległy. wysłuchałam więc o Glinianych Naczyniach. o stągwiach kamiennych... o znaczeniu liczby sześć...

wysłuchajcie... bo nie potrafię opisać tego, jak to się stało, że pojawiła się we mnie na powrót nadzieja... nadzieja właśnie w te dwa, które pozostały... nadzieja w Pana, że On wie, co robi..."


czwartek, 4 grudnia 2014

.

koniec i .

nie udało się... nie mam koncepcji...

wracam do szycia/rezerwuję wycieczkę/znikam...

zanim się dowiedziałam, obejrzałam October Baby... film na dzisiaj...

środa, 3 grudnia 2014

niedobrze... zaczynam schizowanie :(

jakoś za długo mam dobry humor, dobre nastawienie, dobre... hmm... co może być jeszcze? rozmawiając ze znajomą stwierdziłam nawet, że póki nie zobaczę bety równej 0, to nie uwierzę, że nie jestem w ciąży...

a jeśli zobaczę? jeśli po raz pierwszy okaże się, że tym razem betunia to 0 i Fasolek ani widu ani słychu?

przejrzałam sobie właśnie wpisy dziewczyn przed udanymi betami (Paradożycia i PinkThink - gęba mi się śmiała czytając Was), ale ostatecznie nie wiem, co o tym myśleć...

plamienia nie mam... senna nie jestem.... brzuch - no dobra zdażało się, że pobolewał, ale na @ boli tak samo... nie wnerwiam się jakoś bardziej niż zwykle...

no i nie myślę zbyt intensywnie (powinnam użyć tu czasu przeszłego)... bo psychicznie to ja cały czas nastawiona jestem, że Fasolki są i rosną i tylko czekają, by pokazać mi ładną betę...

a jeśli się nie uda?

wtorek, 2 grudnia 2014

Plaster miodu

dzisiaj trochę z innej bajki... a może nie bajki? dzisiaj chciałabym Wam zaproponować słuchowisko internetowe - internetowe rekolekcje adwentowe. wiem, że wiele z osób, które tu wpadają, ma różny stosunek do Tego z Góry. wiem i szanuję to. jeśli jednak choć jedna osoba zajrzy, posłucha, zostanie, to może tak ma być... może taki będzie cel tego wpisu? tego się nie dowiem, ale czasem tak niewiele potrzeba...

nie wiem, czy mogę polecić te rekolekcje. dowiedziałam się o nich dzisiaj. na razie wysłuchałam zaproszenie i wprowadzenie, wieczorem mam nadzieję wysłuchać kolejnej części. chciałabym wytrwać, bo czuję, że to będzie dla mnie coś ważnego.

może i dla kogoś z Was również?

Langusta na Palmie - Plaster Miodu

poniedziałek, 1 grudnia 2014

to już mamy grudzień?

no i mamy grudzień... mamy adwent... za 24 dni święta... a ja? jakoś na razie o nich za wiele nie myślę. owszem - myślę o prezentach, co by nie zostawić wszystkiego na ostatni moment, ale na razie na myśleniu się skończyło... staram się nie myśleć o porządkach, bo a nuż zachce mi się sprzątać (a ja do tych sprzątających bez chęci to raczej nie należę), a wtedy lubię, a teraz... no teraz jeszcze przez kilka dni sobie odpuszczę...

może przesadzam, ale każdy intensywniejszy dzień staram się odleżeć. no dobra, teraz zebrały się dwa takie dni. wczoraj imieniny - czyli kilka godzin poza domem. czułam się nawet nie najgorzej :) dzisiaj jednak wstać jakoś nie miałam siły. a akurat dzisiaj musiałam się zmobilizować i trafić na "chwilę" do pracy. miała być chwila - skończyło się na 8h... ale wróciłam do domku i jakoś po godzinie trafiłam na kanapę :) czuję jednak, że jutro kanapa będzie dobrym przyjacielem. kanapa i może jakaś książka? albo film?

pocieszam się faktem, że jeśli coś od czasu do czasu mnie poboli, to znaczy, że się coś tam jednak dzieje :D tzn nie dążę do tego by bolało. wolałabym przeleżeć... chociaż znając siebie jak będzie zbyt długo cicho, to:
a) zasiądę do maszyny i przegnę czasowo
b) zacznę się martwić

tak więc, nie martwię się :) wierzę, że Fasolki tam się ładnie moszczą :) i tylko muszę dać im chwilę spokoju od czasu do czasu :D

a na przygotowanie do świąt też przyjdzie czas :)