Jestem ponownie. Wygląda na to, że grudzień sprzyja pisaniu tutaj ;) Ale myśli mówią, że niekoniecznie sprzyja dobrym wynikom...
Ale od początku... Rok temu się nie udało. Gdzieś tam w komentarzach napisałam, że nie wyszło. Potem była praca, dom, praca... Miałam podchodzić w czerwcu, ale jeszcze do końca miesiąca było krucho z czasem. Potem ustaliliśmy, że lipiec odpoczniemy i w sierpniu wracamy do kliniki.
I obserwowaliśmy cykl. Zmieniłam lekarza, by nie dojeżdżać zbyt daleko, by był prawie że "za rogiem" (by w domu jednak być dłużej niż krócej). I wszystko wyglądało ładnie... Póki w momencie, gdy wszystko miało właściwie zacząć rosnąć (czyli gdzieś około 12 dnia cyklu), nie urosło coś innego.
Polip... W wakacje... moje wakacje przeznaczone pod transfer...
I znowu szukanie, gdzie, co i jak... Kolejna histeroskopia w planach. Najbliższy (prywatny) termin gdzieś w okolicach połowy października. Więc czekamy... I nagle, gdy jadę zrobić badania i na spotkanie z anestezjologiem telefon, że jednak lekarzowi nie pasuje, że najbliższy wolny termin to listopad... Kolejny miesiąc czekania? Nie, szybki telefon do kliniki, czy nie ma opcji, by zabieg zrobić u nich. Jest poniedziałek, stoję na parkingu, gdzieś w środki drogi, jakąś godzinę na telefonie - klinika, mąż, lekarz, mama (bo opieka nad MC), klinika... mam termin na środę wieczorem. Jupiiii...
Potem wszystko już idzie w błyskawicznym tempie... Zabieg, powrót, praca, praca, praca... I listopad - to ma być ten miesiąc, miesiąc kolejnego podejścia... po roku... Nie sądziłam, że tyle czasu minie, że ten rok tak szybko przeleci, że nie zdążymy wrócić do kliniki szybciej. Założenie było takie, że to będzie taki intensywny rok - ten i może jeszcze jeden, by wiedzieć, na czym stoimy, w ilu będziemy dalej tworzyć rodzinę. A tu ani kroku dalej...
Pierwsza wizyta w klinice - jakaś sobota - i opinia lekarza (na usprawiedliwienie dodam, że w sobotę był przemiał i lekarz dyżurny, czyli widział mnie pierwszy raz), że jej zdaniem to będzie to cykl bez owu... I znowu świat rozbija się na kawałki... Bo jak to? Tyle czekania i znowu nic...
cdn...
Bo w życiu liczy się równowaga...
środa, 18 grudnia 2019
sobota, 8 grudnia 2018
...a chciałam tak jak kiedyś...
03.12.2018
Wracam na Równoważnię. To nie takie proste, ale jedyne sensowne w dniu takim, jak dziś.
Minęło sporo czasu od poprzedniego wpisu. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest. U nas Synek ma już ponad 2,5 roku. Każdego dnia dziękuję za Niego, dziękuję, że się udało i że z nami jest.
Zawodowo zdałam, to co chciałam zdać.
I zdecydowaliśmy się na powrót do kliniki. To było trochę normalne, a trochę jednak dziwne podejście. Z założeniem, że będzie jak będzie... że bez psychicznej presji jest łatwiej... bez L4, bo wtedy kiedy się udało nic nie wskazywało na to, że tak będzie...
I nawet termin ct udało się zaplanować tak, by budziło to najmniej podejrzeń. Ot wyjazd do stolicy w celach stricte zawodowych przedłużony o kilka godzin.
A potem dwa tygodnie oczekiwania. Dwa tygodnie, gdy trzeba powiedzieć głowie "nie myśl". Nie wyszło mi to... Czułam się całkiem dobrze. Trochę chwilami pobolało, ale brałam to za dobry objaw. I nawet zaczęłam marzyć...
Badanie poranne wykonywałam raczej rutynowo. W poczekalni czekały 3 panie prawdopodobnie na badaniu glukozy. W ciąży. Kolejny dobry objaw.
A potem poszłam do pracy. Poklnęłam więcej niż planowałam. Rzucałam gromami na prawo i lewo. I zaczęłam czuć, że to nie jest taki dzień, jaki planowałam.
Po pracy odbiór wyniku... I wynik... Nie całkiem, taki jakiego się spodziewałam. Albo inaczej - znając moje dotychczasowe doświadczenia, to już wchodząc po jego odbiór wiedziałam, że coś poszło nie tak. Że za wiele miałam oczekiwań.
Beta - 131... 15 dzień po ct.
Wróciły wspomnienia... Wspomnienia strat... plamień... leżenia... a mimo to strat...
Poprosiłam moją Mamę o pomoc w opiece nad MC.
I zajrzałam tu... W takich momentach cieszę się, że pisałam... W takich momentach cieszę się, że mogę tu tak trochę popłakać bez łez...
Wracam na Równoważnię. To nie takie proste, ale jedyne sensowne w dniu takim, jak dziś.
Minęło sporo czasu od poprzedniego wpisu. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest. U nas Synek ma już ponad 2,5 roku. Każdego dnia dziękuję za Niego, dziękuję, że się udało i że z nami jest.
Zawodowo zdałam, to co chciałam zdać.
I zdecydowaliśmy się na powrót do kliniki. To było trochę normalne, a trochę jednak dziwne podejście. Z założeniem, że będzie jak będzie... że bez psychicznej presji jest łatwiej... bez L4, bo wtedy kiedy się udało nic nie wskazywało na to, że tak będzie...
I nawet termin ct udało się zaplanować tak, by budziło to najmniej podejrzeń. Ot wyjazd do stolicy w celach stricte zawodowych przedłużony o kilka godzin.
A potem dwa tygodnie oczekiwania. Dwa tygodnie, gdy trzeba powiedzieć głowie "nie myśl". Nie wyszło mi to... Czułam się całkiem dobrze. Trochę chwilami pobolało, ale brałam to za dobry objaw. I nawet zaczęłam marzyć...
Badanie poranne wykonywałam raczej rutynowo. W poczekalni czekały 3 panie prawdopodobnie na badaniu glukozy. W ciąży. Kolejny dobry objaw.
A potem poszłam do pracy. Poklnęłam więcej niż planowałam. Rzucałam gromami na prawo i lewo. I zaczęłam czuć, że to nie jest taki dzień, jaki planowałam.
Po pracy odbiór wyniku... I wynik... Nie całkiem, taki jakiego się spodziewałam. Albo inaczej - znając moje dotychczasowe doświadczenia, to już wchodząc po jego odbiór wiedziałam, że coś poszło nie tak. Że za wiele miałam oczekiwań.
Beta - 131... 15 dzień po ct.
Wróciły wspomnienia... Wspomnienia strat... plamień... leżenia... a mimo to strat...
Poprosiłam moją Mamę o pomoc w opiece nad MC.
I zajrzałam tu... W takich momentach cieszę się, że pisałam... W takich momentach cieszę się, że mogę tu tak trochę popłakać bez łez...
poniedziałek, 4 lipca 2016
6 tygodni
...to aż niemożliwe, że już tyle minęło. Od 6 tygodni MC jest z nami :) Praktycznie dzień i noc :) Kończy się więc dla mnie okres tak zwanego połogu. Powinnam być w formie... powinnam, bo niestety katarek MC przechodzi chyba na mnie :( Nie podoba mi się to, bo chciałabym nie pogarszać zdrówka u synka. Katarek trwa jeszcze, chociaż mam nadzieję, że już na końcówce... ale jeśli ja będę nadal "siała zarazkami", to może być różnie :( Oby nie było...
edit: tyle zdążyłam napisać, jak MC miał 6 tygodni. obecnie ma ponad 4 m-ce... widać, ile udało mi się napisać później ;) byłam pewna, że udało mi się dokończyć ten post i go umieścić. niestety czas pędzi, a my razem z nim... wtedy był 07.04, dziś jest 04.07... postaram się wrócić :) tu, na bloga :)
edit: tyle zdążyłam napisać, jak MC miał 6 tygodni. obecnie ma ponad 4 m-ce... widać, ile udało mi się napisać później ;) byłam pewna, że udało mi się dokończyć ten post i go umieścić. niestety czas pędzi, a my razem z nim... wtedy był 07.04, dziś jest 04.07... postaram się wrócić :) tu, na bloga :)
Bookathon 2016 - edycja letnia
Dawno, oj dawno mnie nie było. Ale żyję... Czasami ;) a czasami po prostu mija mi dzień za dniem na obserwowaniu naszego Małego Cudu. I tyle mi z życia wystarcza :D
Życie jednak toczy się dalej i niestety (albo i stety) wymaga od nas czegoś więcej. Nie dane mi cieszyć się rocznym macierzyńskim, ale byłam tego świadoma już wcześniej. Chociaż... Życie uczy pokory, uczy tego, że "nigdy nie mów nigdy" oraz że "ja wiem swoje" ;) Ja obecnie nie wiem zbyt wiele. Wiem tylko to, że staram się korzystać z każdego dnia, kiedy jesteśmy razem :)
Ale... ale... chyba nie o tym miało być ;) Miało być o Bookathon'ie... w którym tym razem udziału nie wezmę :( Niestety 4 miesięczny MC nie pozwala na czytanie w takiej ilości, by sprostać wyzwaniom. Niemniej zachęcam Was :) Link do akcji na FB <klik>
Wyzwania tej edycji to:
1. WAKACJE Z DUCHAMI
2. DOKOŃCZENIE LUB ROZPOCZĘCIE SERII
3. AUTOR O TWOIM IMIENIU LUB INICJAŁACH
4. LATO Z KRYMINAŁEM
5. KSIĄŻKA Z TWOIM ZAWODEM
6. WAKACYJNA MIŁOŚĆ
7. PRZECZYTAJ 1500 STRON
A dlaczego o tym piszę? Nie uda mi się ogarnąć tego w tydzień, ale w wakacje myślę, że powinno się udać :) Dlatego też pomyślałam, że tematy będą wytycznymi na wakacyjną lekturę :) Nie mam jeszcze dopracowanej całej listy, ale póki co:
1. WAKACJE Z DUCHAMI - "Senne wskazówki" Justyna Depta - duchy, duszki, czyli różne nadprzyrodzone istoty :) książka miała pasować do innej kategorii, ale ostatecznie niech zostanie tutaj :)
2. DOKOŃCZENIE LUB ROZPOCZĘCIE SERII - "Belgravia" Julian Fellowes - czyli powieść w odcinkach - strasznie mnie ciekawi, a że poszczególne odcinki zbyt długie nie są, to na początek powinno się udać :)
3. AUTOR O TWOIM IMIENIU LUB INICJAŁACH - właśnie dojrzałam, że autor "Belgravii" ma te same inicjały, co ja :D jak spodoba się początek, to pewnie przeczytam i kolejną część :)
4. LATO Z KRYMINAŁEM - "Śnieżka musi umrzeć" Nele Neuhaus
5. KSIĄŻKA Z TWOIM ZAWODEM - "Quo Vadis" Henryk Sienkiewicz - trochę "naginane" powiązanie, ale kto wynalazł pieniężną formę daniny publicznej, zwanej potocznie podatkiem ;)
6. WAKACYJNA MIŁOŚĆ - "Fatum i furia" Lauren Groff - nie wiem, czy wakacyjna, ale czytając fragment dostępny w sieci pamiętam, że akcja działa się m.in. na plaży; a jak plaża, to i wakacje :D
7. PRZECZYTAJ 1500 STRON - nie wiem, będę czytać na czytniku :D
I w ten oto sposób okazuje się, że lista gotowa :) Może niekoniecznie w tej kolejności, ale postaram się zacząć wkrótce :) Może jeszcze dzisiaj?
Spróbujcie i Wy :) Wszak lato to dobry czas na dobrą lekturę :)
Życie jednak toczy się dalej i niestety (albo i stety) wymaga od nas czegoś więcej. Nie dane mi cieszyć się rocznym macierzyńskim, ale byłam tego świadoma już wcześniej. Chociaż... Życie uczy pokory, uczy tego, że "nigdy nie mów nigdy" oraz że "ja wiem swoje" ;) Ja obecnie nie wiem zbyt wiele. Wiem tylko to, że staram się korzystać z każdego dnia, kiedy jesteśmy razem :)
Ale... ale... chyba nie o tym miało być ;) Miało być o Bookathon'ie... w którym tym razem udziału nie wezmę :( Niestety 4 miesięczny MC nie pozwala na czytanie w takiej ilości, by sprostać wyzwaniom. Niemniej zachęcam Was :) Link do akcji na FB <klik>
Wyzwania tej edycji to:
1. WAKACJE Z DUCHAMI
2. DOKOŃCZENIE LUB ROZPOCZĘCIE SERII
3. AUTOR O TWOIM IMIENIU LUB INICJAŁACH
4. LATO Z KRYMINAŁEM
5. KSIĄŻKA Z TWOIM ZAWODEM
6. WAKACYJNA MIŁOŚĆ
7. PRZECZYTAJ 1500 STRON
A dlaczego o tym piszę? Nie uda mi się ogarnąć tego w tydzień, ale w wakacje myślę, że powinno się udać :) Dlatego też pomyślałam, że tematy będą wytycznymi na wakacyjną lekturę :) Nie mam jeszcze dopracowanej całej listy, ale póki co:
1. WAKACJE Z DUCHAMI - "Senne wskazówki" Justyna Depta - duchy, duszki, czyli różne nadprzyrodzone istoty :) książka miała pasować do innej kategorii, ale ostatecznie niech zostanie tutaj :)
2. DOKOŃCZENIE LUB ROZPOCZĘCIE SERII - "Belgravia" Julian Fellowes - czyli powieść w odcinkach - strasznie mnie ciekawi, a że poszczególne odcinki zbyt długie nie są, to na początek powinno się udać :)
3. AUTOR O TWOIM IMIENIU LUB INICJAŁACH - właśnie dojrzałam, że autor "Belgravii" ma te same inicjały, co ja :D jak spodoba się początek, to pewnie przeczytam i kolejną część :)
4. LATO Z KRYMINAŁEM - "Śnieżka musi umrzeć" Nele Neuhaus
5. KSIĄŻKA Z TWOIM ZAWODEM - "Quo Vadis" Henryk Sienkiewicz - trochę "naginane" powiązanie, ale kto wynalazł pieniężną formę daniny publicznej, zwanej potocznie podatkiem ;)
6. WAKACYJNA MIŁOŚĆ - "Fatum i furia" Lauren Groff - nie wiem, czy wakacyjna, ale czytając fragment dostępny w sieci pamiętam, że akcja działa się m.in. na plaży; a jak plaża, to i wakacje :D
7. PRZECZYTAJ 1500 STRON - nie wiem, będę czytać na czytniku :D
I w ten oto sposób okazuje się, że lista gotowa :) Może niekoniecznie w tej kolejności, ale postaram się zacząć wkrótce :) Może jeszcze dzisiaj?
Spróbujcie i Wy :) Wszak lato to dobry czas na dobrą lekturę :)
czwartek, 24 marca 2016
Adam
...dzisiaj mijają 4 tygodnie. długie 4 tygodnie. pierwsze, nasze, wspólne... oby kolejne były jeszcze dłuższe i jeszcze bardziej nasze ;)
urodził się przez cc. miał 4kg. nie ssał. u mnie nie było pokarmu. w szpitalu załapał się na żółtaczkę i naukę picia mm oraz ssania smoczka. stracił 10% wagi urodzeniowej.
po kilku dniach trafiliśmy do domu. najpierw kilka dni u teściów, by pozałatwiać formalności, a teraz od dwóch tygodni jesteśmy już u siebie. odzyskujemy wagę (tzn urodzeniową odzyskaliśmy w zeszłym tygodniu), nadal pijemy mm, ale nauczyliśmy się również ssać pierś.
nie może być jednak zbyt pięknie - prawdopodobnie mamy niedrożny kanalik łzowy, a jak już dowiedzieliśmy się, co z nim robić, to przyplątał się katarek.
ale nic. walczymy dalej. jesteśmy razem w dzień i w noc.
moje wszystkie plany i założenia zweryfikowało życie. po raz kolejny. począwszy od porodu, przez karmienie, a na lekkim baby bluesie skończywszy. przez 4 tygodnie uczymy się siebie, a mimo to tak niewiele wiemy. planujemy, a dzień toczy się inaczej.
wiele razy myślałam o tym wpisie. tak wiele, jak wiele dni i wolnych chwil zdążyło upłynąć, odkąd jest z nami. można by napisać wiele. jak się zaczęło, dlaczego cc, o pierwszych dniach w szpitalu, w domu, o badaniach i planach badań. o naszej codzienności można by pewnie w skrócie - śpimy, zmieniamy pieluchę, jemy, śpimy ;) teraz jeszcze czyścimy nosek w przerwach ;) tak nudno, że aż ciekawie... i o 21 padam na twarz, by się wyspać...
przepraszam Was Dziewczyny, że piszę dopiero dzisiaj. powoli odzyskuję siły i zaczynam widzieć dzień. takie małe życie potrafi tak wiele w nas zmienić. taki Mały Cud, Mały Człowiek, MC :)
p.s. Adaś - przyjmijmy na potrzeby bloga, bo rzeczywiste imię jest zupełnie inne. historię Adama może jeszcze kiedyś opowiem, a może zostanie ona moją słodką tajemnicą. tymczasem jednak, by nie było zupełnie bezosobowo, niech będzie Adam. chociaż pewnie częściej będzie występował jako MC ;)
p.s.2 by zupełnie nie zatracić codzienności - życzę Wam wesołych, zdrowych, rodzinnych i ciepłych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Niech Nowe Życie zagości w naszych sercach :)
urodził się przez cc. miał 4kg. nie ssał. u mnie nie było pokarmu. w szpitalu załapał się na żółtaczkę i naukę picia mm oraz ssania smoczka. stracił 10% wagi urodzeniowej.
po kilku dniach trafiliśmy do domu. najpierw kilka dni u teściów, by pozałatwiać formalności, a teraz od dwóch tygodni jesteśmy już u siebie. odzyskujemy wagę (tzn urodzeniową odzyskaliśmy w zeszłym tygodniu), nadal pijemy mm, ale nauczyliśmy się również ssać pierś.
nie może być jednak zbyt pięknie - prawdopodobnie mamy niedrożny kanalik łzowy, a jak już dowiedzieliśmy się, co z nim robić, to przyplątał się katarek.
ale nic. walczymy dalej. jesteśmy razem w dzień i w noc.
moje wszystkie plany i założenia zweryfikowało życie. po raz kolejny. począwszy od porodu, przez karmienie, a na lekkim baby bluesie skończywszy. przez 4 tygodnie uczymy się siebie, a mimo to tak niewiele wiemy. planujemy, a dzień toczy się inaczej.
wiele razy myślałam o tym wpisie. tak wiele, jak wiele dni i wolnych chwil zdążyło upłynąć, odkąd jest z nami. można by napisać wiele. jak się zaczęło, dlaczego cc, o pierwszych dniach w szpitalu, w domu, o badaniach i planach badań. o naszej codzienności można by pewnie w skrócie - śpimy, zmieniamy pieluchę, jemy, śpimy ;) teraz jeszcze czyścimy nosek w przerwach ;) tak nudno, że aż ciekawie... i o 21 padam na twarz, by się wyspać...
przepraszam Was Dziewczyny, że piszę dopiero dzisiaj. powoli odzyskuję siły i zaczynam widzieć dzień. takie małe życie potrafi tak wiele w nas zmienić. taki Mały Cud, Mały Człowiek, MC :)
p.s. Adaś - przyjmijmy na potrzeby bloga, bo rzeczywiste imię jest zupełnie inne. historię Adama może jeszcze kiedyś opowiem, a może zostanie ona moją słodką tajemnicą. tymczasem jednak, by nie było zupełnie bezosobowo, niech będzie Adam. chociaż pewnie częściej będzie występował jako MC ;)
p.s.2 by zupełnie nie zatracić codzienności - życzę Wam wesołych, zdrowych, rodzinnych i ciepłych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Niech Nowe Życie zagości w naszych sercach :)
poniedziałek, 15 lutego 2016
cisza...
jeszcze w pokoju cisza...
łóżeczko czeka... ubranka też... (no dobra, muszę je jeszcze poprasować ;) )
a MC się nie spieszy ;)
prawie 2 miesiące jestem poza domem. zaczęło się od patologii ciąży, a potem zostałam już u teściów. mieszkają niedaleko szpitala, całkiem dobrze wyposażonego szpitala w zakresie neonatologii. a zakładaliśmy, że dotrwanie do końca stycznia będzie graniczyło z cudem. a tu zonk ;)
nie, oczywiście, że nie żałuję :) wolę, by MC urodził się w terminie, niż za wcześnie :) chociaż teraz to już w sumie jest w terminie... w niedzielę zaczęliśmy 40tc. termin początkowo był wyznaczony na 20 luty. jeszcze kilka dni.
śmiejemy się, że chyba ma za dobrze w środku ;) albo, że przestraszył się ustawy 500+, która ma obowiązywać dopiero od drugiego dziecka (i chce dorosnąć, by ważyć za dwójkę ;) )
póki co, skurczy brak, ruchy są... więc... czekamy...
w spokoju... ciszy...
jak przyjdzie czas, to wszystko się zmieni :)
łóżeczko czeka... ubranka też... (no dobra, muszę je jeszcze poprasować ;) )
a MC się nie spieszy ;)
prawie 2 miesiące jestem poza domem. zaczęło się od patologii ciąży, a potem zostałam już u teściów. mieszkają niedaleko szpitala, całkiem dobrze wyposażonego szpitala w zakresie neonatologii. a zakładaliśmy, że dotrwanie do końca stycznia będzie graniczyło z cudem. a tu zonk ;)
nie, oczywiście, że nie żałuję :) wolę, by MC urodził się w terminie, niż za wcześnie :) chociaż teraz to już w sumie jest w terminie... w niedzielę zaczęliśmy 40tc. termin początkowo był wyznaczony na 20 luty. jeszcze kilka dni.
śmiejemy się, że chyba ma za dobrze w środku ;) albo, że przestraszył się ustawy 500+, która ma obowiązywać dopiero od drugiego dziecka (i chce dorosnąć, by ważyć za dwójkę ;) )
póki co, skurczy brak, ruchy są... więc... czekamy...
w spokoju... ciszy...
jak przyjdzie czas, to wszystko się zmieni :)
środa, 3 lutego 2016
odliczamy...
14 dni po...
17 dni do...
każdego dnia zastanawiam się, czy to już... czy też poczekamy jeszcze...
już coraz spokojniej. w teorii MC może być gotowy lada dzień.
a ja? my?
w weekend ostatnie większe zakupy. od poniedziałku zabieram się za szykowanie torby do szpitala. moją na szybko pakowałam wczoraj wieczorem, bo zasypiając każdego dnia myślałam, że to będzie już... nie, nie było generalnie objawów. bardziej zmagam się z własnym układem pokarmowym ;)
MC siedzi grzecznie, ruszając się od czasu do czasu :) a ja jakoś nie mogę się zebrać... czy to naprawdę koniec tych magicznych 9 miesięcy? z jednej strony ogarnia radość... a z drugiej gdzieś tam czai się strach, jak to będzie... i tak przeciągam pakowanie torby... by choć na chwilę zatrzymać czas...
na dzisiaj zaplanowałam pranie ciuszków MC... kocyk, pieluszki... może uda się to zrobić w tzw międzyczasie (czyli czasie kończenia tematów, na które ani "w szpitalu" ani krótko "po" nie będę miała czasu, a chcę je skończyć sama).
byle na spokojnie...
17 dni do...
każdego dnia zastanawiam się, czy to już... czy też poczekamy jeszcze...
już coraz spokojniej. w teorii MC może być gotowy lada dzień.
a ja? my?
w weekend ostatnie większe zakupy. od poniedziałku zabieram się za szykowanie torby do szpitala. moją na szybko pakowałam wczoraj wieczorem, bo zasypiając każdego dnia myślałam, że to będzie już... nie, nie było generalnie objawów. bardziej zmagam się z własnym układem pokarmowym ;)
MC siedzi grzecznie, ruszając się od czasu do czasu :) a ja jakoś nie mogę się zebrać... czy to naprawdę koniec tych magicznych 9 miesięcy? z jednej strony ogarnia radość... a z drugiej gdzieś tam czai się strach, jak to będzie... i tak przeciągam pakowanie torby... by choć na chwilę zatrzymać czas...
na dzisiaj zaplanowałam pranie ciuszków MC... kocyk, pieluszki... może uda się to zrobić w tzw międzyczasie (czyli czasie kończenia tematów, na które ani "w szpitalu" ani krótko "po" nie będę miała czasu, a chcę je skończyć sama).
byle na spokojnie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)