sobota, 20 grudnia 2014

o Miriam, która się doczekała

mam zaległości... jeśli chodzi o słuchanie Plastra Miodu, to wynoszące około dwóch tygodni... wróciłam do pracy, dni stały się krótsze, a wieczorem brak sił na cokolwiek...

w miniony poniedziałek zaryzykowałam... puściłam właśnie ten odcinek... Rozkosz Boga... to tam właśnie jest fragment o Miriam, która czekała... i która się doczekała... słuchając go wtedy niestety nie dosłuchałam go w całości. organizm odmówił, przysnął... a ja wiedziałam, że by ponownie do tego fragmentu usiąść, muszę mieć czas i siły...

dzisiaj się udało...

jestem pod ogromnym wrażeniem... i... chyba jedyne co mogę, to polecić go wszystkim Dziewczynom, które czekają na Mały Cud... posłuchajcie <klik>

ja będę czekać... bo wiem, że przyjdzie taki dzień, w którym już czekać nie będę musiała :)

krótko

dzisiaj wpadam... mówię, że jestem/żyję/funkcjonuję... i znikam, by razem z maszyną spróbować skończyć co niektóre prezenty :) taki to już czas...

w myślach cały czas tkwi wpis, który przeczytałam wczoraj... odnośnie rozleniwiania mózgu... niestety coś w tym jest... ciągłe poszukiwanie czegoś nowego, ciągłe zmiany, ciągłe przeskakiwanie z tematu na temat... muszę kiedyś rozejrzeć się za książką... a dla zainteresowanych podaję link <klik>

a myślałby człowiek, że to takie dobre... ten ciągły "głód" nowej wiedzy ;)

niedziela, 14 grudnia 2014

czekanie...

... jest trudne

a przecież tak łatwo dajemy się schwytać w pułapkę oczekiwania. czekamy na koniec dnia pracy/szkoły, na weekend, czekamy na wiosnę/lato, na wakacje, czekamy na dzieci, na wnuki, na odwiedziny nasze u kogoś i na odwrót...
nasz codzienny dzień wypełniony jest oczekiwaniem...

i tak sobie wczoraj uświadomiłam... że to co piękne, co wspomina się często i opowiada się długo... przychodzi niespodziewanie...

miłość...
zaręczyny...
dziecko...

czy to nie jest tak, że są sprawy, na które nie powinniśmy czekać? których nie powinniśmy planować? które mają nas zaskoczyć, wyrwać z codzinności... i odmienić ją?


nie wiem, jak to zrobić... bo przecież samo czekanie jest trudne, gdy dzieje się tak, jak się dzieje... ale jak próbować nie-czekać? myślę jednak, że właśnie w tym czekaniu tkwił mój ostatni błąd... po ostatnim krio czekałam, bo przecież teraz musi się udać. nie dopuszczałam do siebie innej opcji... a to chyba nie tak ma być... 

środa, 10 grudnia 2014

przed-świąteczna gorączka

właściwie to ta gorączka u mnie ma mniej wspólnego z nadchodzącym czasem, niż bym chciała... wróciłam do pracy, więc dzień automatycznie się skrócił o kilka godzin, w szczytowym momencie skróci się pewnie jeszcze bardziej, bo robota niestety poczekać nie może, terminy gonią, a koniec roku zbliża się nieubłaganie... jutro wyjazd na szkolenie, w piątek może uda się przygotować rozliczenie... a potem będzie sobota :) i niby-weekend ;) ("niby" bo przed świętami niestety zbyt wiele wypoczynku raczej nie będzie)

w sobotę ruszamy do teściów na coroczne przygotowanie pierogów. bardzo mi się ten zwyczaj podoba, bo od lat spotyka się część rodziny, by razem lepić pierogi. a że osób trochę jest i każdy na święta chce coś mieć, toteż trochę tych pierogów ulepić trzeba. przy okazji dyskusje i muzyka... czuć, że to są zawsze spotkania rodzinne i ciepłe :) u mnie w domu rodzinnym nie było tradycji wspólnych przygotowań. wspólne ograniczało się do naszej rodziny, bo w sumie też było całkiem przyjemne, jak razem z rodzeństwem można było wykrawać i piec pierniki. teraz niestety każdy z nas spędza ten czas u siebie...

niestety moje plany szyciowe słabo się realizują... muszę jeszcze raz dokładnie przemyśleć, co komu i dlaczego planuję uszyć, by wyeliminować sytuację, jaka miała miejsce rok temu, kiedy to przez jeden weekend siedziałam przy maszynie prawie non-stop, bo jeszcze temu torba, a tamtemu poduszka pozostała do zrobienia... ale mimo wszystko coś, chociaż jakiś drobiazg, postaram się każdemu uszyć, bo myślę, że to zawsze trochę więcej serca ma, niż najdroższy prezent...


niedziela, 7 grudnia 2014

bo On jest

napisane w piątek... wieczorem... jednak dopiero dzisiaj ponownie mam chwilę, by usiąść... uprzedzając - byliśmy w klinice, rozdział pt crio nr2 zamknięty, beta się nie zmieniła... ale nie omawialiśmy tego, co potem. owszem wracamy po ostatnie Maluszki, pewnie gdzieś na początku stycznia, a co potem to potem. bo jak to powiedziała Pani Dr, gdybyśmy rozmawiali teraz co potem, "to tak jakby w nie nie wierzyć, a wierzyć trzeba do końca". nie wiem, czy już to tu pisałam, ale cieszę się, że właśnie z Tą Panią Dr miałam do czynienia... i przy następnych programach (jeśli takie będą) będzie mi jej bardzo brakowało...

a teraz wpis z piątku...

"... nie wiem, jak to napisać... nie wiem, czy opublikuję ten post, ale wiem, że nie chcę zapomnieć Tego Uczucia, które się właśnie we mnie zrodziło...

wiecie... wczoraj był dzień bez dna... był płacz... była rozpacz... było tak wiele pytań na które nie ma odpowiedzi... i były pierwsze decyzje - podchodzimy, by wykorzystać Mrozaczki do końca i jak zbierzemy fundusze oraz zrobi się luźniej w pracy (czyli gdzieś w lipcu 2015) podchodzimy ponownie. prawdopodobnie nie będziemy czekać na refundacyjny. Mrozaczki zostały dwa, ale jeśli te teraz się nie "przyjęły", to raczej marne szanse, by tamtym się udało...

tak myślałam...

kilka minut temu puściłam sobie kolejny odcinek Plastru Miodu. wczoraj nie potrafiłam tego zrobić, a miałam jeszcze jeden zaległy. wysłuchałam więc o Glinianych Naczyniach. o stągwiach kamiennych... o znaczeniu liczby sześć...

wysłuchajcie... bo nie potrafię opisać tego, jak to się stało, że pojawiła się we mnie na powrót nadzieja... nadzieja właśnie w te dwa, które pozostały... nadzieja w Pana, że On wie, co robi..."


czwartek, 4 grudnia 2014

.

koniec i .

nie udało się... nie mam koncepcji...

wracam do szycia/rezerwuję wycieczkę/znikam...

zanim się dowiedziałam, obejrzałam October Baby... film na dzisiaj...

środa, 3 grudnia 2014

niedobrze... zaczynam schizowanie :(

jakoś za długo mam dobry humor, dobre nastawienie, dobre... hmm... co może być jeszcze? rozmawiając ze znajomą stwierdziłam nawet, że póki nie zobaczę bety równej 0, to nie uwierzę, że nie jestem w ciąży...

a jeśli zobaczę? jeśli po raz pierwszy okaże się, że tym razem betunia to 0 i Fasolek ani widu ani słychu?

przejrzałam sobie właśnie wpisy dziewczyn przed udanymi betami (Paradożycia i PinkThink - gęba mi się śmiała czytając Was), ale ostatecznie nie wiem, co o tym myśleć...

plamienia nie mam... senna nie jestem.... brzuch - no dobra zdażało się, że pobolewał, ale na @ boli tak samo... nie wnerwiam się jakoś bardziej niż zwykle...

no i nie myślę zbyt intensywnie (powinnam użyć tu czasu przeszłego)... bo psychicznie to ja cały czas nastawiona jestem, że Fasolki są i rosną i tylko czekają, by pokazać mi ładną betę...

a jeśli się nie uda?

wtorek, 2 grudnia 2014

Plaster miodu

dzisiaj trochę z innej bajki... a może nie bajki? dzisiaj chciałabym Wam zaproponować słuchowisko internetowe - internetowe rekolekcje adwentowe. wiem, że wiele z osób, które tu wpadają, ma różny stosunek do Tego z Góry. wiem i szanuję to. jeśli jednak choć jedna osoba zajrzy, posłucha, zostanie, to może tak ma być... może taki będzie cel tego wpisu? tego się nie dowiem, ale czasem tak niewiele potrzeba...

nie wiem, czy mogę polecić te rekolekcje. dowiedziałam się o nich dzisiaj. na razie wysłuchałam zaproszenie i wprowadzenie, wieczorem mam nadzieję wysłuchać kolejnej części. chciałabym wytrwać, bo czuję, że to będzie dla mnie coś ważnego.

może i dla kogoś z Was również?

Langusta na Palmie - Plaster Miodu

poniedziałek, 1 grudnia 2014

to już mamy grudzień?

no i mamy grudzień... mamy adwent... za 24 dni święta... a ja? jakoś na razie o nich za wiele nie myślę. owszem - myślę o prezentach, co by nie zostawić wszystkiego na ostatni moment, ale na razie na myśleniu się skończyło... staram się nie myśleć o porządkach, bo a nuż zachce mi się sprzątać (a ja do tych sprzątających bez chęci to raczej nie należę), a wtedy lubię, a teraz... no teraz jeszcze przez kilka dni sobie odpuszczę...

może przesadzam, ale każdy intensywniejszy dzień staram się odleżeć. no dobra, teraz zebrały się dwa takie dni. wczoraj imieniny - czyli kilka godzin poza domem. czułam się nawet nie najgorzej :) dzisiaj jednak wstać jakoś nie miałam siły. a akurat dzisiaj musiałam się zmobilizować i trafić na "chwilę" do pracy. miała być chwila - skończyło się na 8h... ale wróciłam do domku i jakoś po godzinie trafiłam na kanapę :) czuję jednak, że jutro kanapa będzie dobrym przyjacielem. kanapa i może jakaś książka? albo film?

pocieszam się faktem, że jeśli coś od czasu do czasu mnie poboli, to znaczy, że się coś tam jednak dzieje :D tzn nie dążę do tego by bolało. wolałabym przeleżeć... chociaż znając siebie jak będzie zbyt długo cicho, to:
a) zasiądę do maszyny i przegnę czasowo
b) zacznę się martwić

tak więc, nie martwię się :) wierzę, że Fasolki tam się ładnie moszczą :) i tylko muszę dać im chwilę spokoju od czasu do czasu :D

a na przygotowanie do świąt też przyjdzie czas :)

sobota, 29 listopada 2014

z małej igły widły...

od rana mam dzień na marudzenie... pomarudziałam mojemu M.... poobrażaliśmy się na siebie... jak dzieci... jak często niestety bywa, zrobiłam coś z niczego, chociaż dumna z tego być nie mogę :(

mam nadzieję, że to tylko hormony spowodowane Fasolkami :) takie postaram się wytrzymywać :) i myślę, że M. też ;)

teraz jest już lepiej... emocje opadły...

wróciłam na kanapę.

i tak leżymy sobie. przy kominku. psy... ja... i (mam nadzieję) Fasolki...

... M. pojechał na zakupy :)

wtorek, 25 listopada 2014

Fasolki - czyli wracam po crio

oto i jestem ;) przepraszam od razu na chwilową ciszę, ale musiałam się zebrać...

jak w wiecie w sobotę miało być crio. jeszcze w piątek uświadomiłam sobie, że cały czas myślami byłam przy godz. 16.00, gdy tymczasem godzina "0" w tym przypadku miała być godzinę wcześniej. z racji odległości trzeba było wyjechać rano, co jednak nie oznaczało na szczęście jakiś godzin nocnych. ot 9.00, może 9.30. tak też umówiłam się ze znajomą parą, która miała z nami jechać.

wstałam... cóż... 8.30 może być? rano okazało się, że mój lek z kwasem foliowym dziwnym trafem skończył się w piątek... i trzeba będzie od rana poszukać apteki. załadowaliśmy samochód... było ok 10... jedna apteka... acti-globin? nie... folik? będzie w poniedziałek... druga apteka... acti-globin? będzie w poniedziałek... folik? hmm... chyba jest, moment... ufff :) dalej jeszcze była stacja, dom znajomych i ruszamy... z poślizgiem, ale zadowoleni :)

na miejscu w miarę szybko znaleźliśmy mieszkanie, rozgościliśmy się... i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. znajomi - zwiedzać stolycę, by w przeciwnym kierunku - zwiedzać klinikę ;) no dobra, znamy ją już na tyle dobrze, że zwiedzać nie trzeba :) dotarliśmy, wizyta w toalecie, kubek wody i czekamy. przyjęła nas moja ulubiona Pani Doktor :) od początku to dzięki niej wierzę, że nam się uda, wierzę, że to dobra droga :) usg... i pytanie "kiedy Pani piła?" każdy kto podchodził do transferów wie, że pęcherz musi/powinien był pełen. do tej pory nie miałam z tym problemów, za to ponieważ naczytałam się sporo opowieści mrożących krew w żyłach jak się przechodzi transfer przy za bardzo wypełnionym pęcherzu, chciałam by był taki akurat. nie był :( w drodze do gabinetu zabiegowego wypiłam jeszcze kubek wody. wszyscy przygotowują się do zabiegu, oglądamy nasze Fasolki (tak, tak - są dwie :) ), kładę się na fotel, przychodzi Pan Doktor, zakłada wziernik, drugi Pan Doktor bierze końcówkę usg i próbuje szukać przez brzuch tego mojego-za-mało wypełnionego pęcherza... szuka... szuka... szuka... jelita przy tym grają chyba jakiegoś marsza, bo zbyt wiele nie widać... myślę sobie, że przecież nie zawsze jest potrzebne usg by wykonać crio. ale Pan Doktor myśli inaczej. ściąga aparaturę... i wysyła mnie na kawę do poczekalni... "za 30 min po Panią przyjdziemy, pęcherz musi się wypełnić"...

idziemy do kawiarni, zamawiamy największe latte, do którego dolewamy zimnej wody (bo przez te 30 min byłaby dla mnie cały czas za gorąca). potem dostaję jeszcze szklankę wody (tak na zapas). siedzę tam i ogarnia mnie taka straszna złość... na siebie... że ich wszystkich zawiodłam... że mówiąc kolokwialnie "olałam sprawę". wiem, że inny doktor będzie teraz robił zabieg, wiem, że cała ekipa musi poczekać dodatkowe 30 minut. jest mi przykro, smutno i w ogóle mam do siebie żal, bo przez ten cały czas przygotowania do crio tak bardzo chciałam, by się udało, by było bez przeszkód... i sama schrzniłam :(

ale 30 minut to nie za wiele na użalanie się nad sobą. przychodzi pielęgniarka, wracamy do zabiegowego. tym razem pęcherz bardzo dobrze widoczny i Fasolki zostają przetransferowane tam, gdzie jest ich miejsce :) odczekujemy kolejne 10 minut. i wracamy do domu :)

po drodze wstępujemy do ulubionej pierogarni, zamawiam delikatne (opisane nawet jako ciążowe) danie, rozmawiamy z M., oglądamy co się dzieje wokoło. tak, życie toczy się dalej :) obok nas bawi się dwójka dzieci w podobnym wieku (może 4-5 lat), dziewczynka i chłopiec. i z reguły przeszkadza mi taki widok. ale tym razem nie. dzieci mimo wieku potrafią bawić się tak, by innym nie przeszkadzać, a ja uświadamiam sobie, że może za te 4-5 lat takie będą nasze?

wieczorem wychodzimy spotkać się na mieście ze znajomymi. pyszna czekolada, spokojne rozmowy, prawie zapominam, po co my tu dzisiaj przyjechaliśmy... do porządku przywraca mnie mój nos (który prawdopodobnie po kawie lub zmianach temperatury zaczyna krwawić) i podbrzusze (które wieczorem zaczyna pobolewać). czy nie przeholowałam? a może to tylko sygnał, że Fasolki szukają sobie miejsca? a może to jednak moje nerwy?

niedziela mija szybko - wracamy do domu bez zbędnych ceregieli. kładę się na swoją kanapę i zasypiam. wieczorem niestety ponownie czuję pobolewanie w podbrzuszu. w poniedziałek decyduję się jednak nie iść do pracy. to co muszę sprawdzić, robię przez sieć. a poza tym czytam i śpię. przesypiam chyba z połowę dnia, bo zmiany pogodowe niekorzystnie wpływają na stan mojego umysłu.

dzisiaj jest lepiej :) zdążyłam nawet usiąść na godzinę do maszyny do szycia, by dokończyć bluzę :) myślę, że taka godzina dwa razy dziennie mi nie zaszkodzi, a przynajmnie myśli pójdą w innym kierunku ;) przede mną dwa tygodnie - głównie w domu. muszę więc je właściwie wykorzystać :) by nie zwariować, by nie szukać "za i przeciw", a z drugiej strony może uda mi się nadgonić przygotowania świąteczne? jak tam u Was? dobrnęłyście aż tutaj? ;)

dzięki że jesteście :)

piątek, 21 listopada 2014

ważny/zwyczajny dzień

a więc jutro...

od rana wyjazd do stolycy ;) na 15.00 umówiona godzina crio. wczoraj robione usg wykazało odpowiednie endo, bo i ja i klinika była zaniepokojona, czy nie będzie za małe. za małe nie jest, za duże też nie... mogłoby być większe, ale to jakie jest, jest w sam raz. i tego się trzymajmy :)

nocleg mamy zarezerwowany. tym razem inne miejsce. praktycznie przy Polach Mokotowskich, by ze spokojem można się wybrać na spacer z psami. bo te oczywiście jadą razem z nami :) przy rezerwacji okazało się, że miekszanie jest 4 osobowe - i tu konsternacja - może kogoś znajomego zabrać ze sobą? siostra - nie, ma plany; moje rodzeństwo - nie, bo każde już ma potomka, a to daje 3 osoby... hmm... dzisiaj (mamy piątek) przedzwoniłam do kumpeli, z którą ostatnio widujamy się raz do roku. pierwsza reakcja - nie, plany... ale po ok. godzinie mój M. dostaje SMS'a "a o której ruszacie?" więc dzwonię, gadamy i na chwilę obecną są raczej na tak niż na nie :)

tak, wiem... po crio powinnam się położyć, odpoczywać itd... a nie mogę normalnie żyć? przecież jeden wieczór na mieście, by coś zjeść i zobaczyć stolycę nocą nie powinno nikomu zaszkodzić :D wierzę, że jeśli Fasolki będą silne, to nic im nie będzie :) zwłaszcza w miłej atmosferze :)

swoją drogą wierzę, że Ten u Góry poprowadzi nas tak, jak będzie najlepiej :)do tej pory staram się robić wszystko, by wyeliminować własne poczucie winy (że gdzieś sama zawiniłam). jak mi się uda, to samo udanie/nieudanie zabiegu będzie zależeć od Tego na Górze, a wiem, że on chce dla mnie jak najlepiej :)

niech to będzie ważny, ale taki zwyczajny dzień! z uśmiechem na twarzy i Fasolkami w brzuszku :)

p.s. cały czas używam Fasolek, bo z góry zakładałam crio dwóch robaczków. jak zdecydowała klinika nie wiem... na pewno dowiem się w swoim czasie (czyt. jutro)

(hmm... w tym miejscu miał się pojawić link do pewnej piosenki... postaram się następnym razem :)


wtorek, 18 listopada 2014

krótko, zwięźle i na temat

na temat crio oczywiście ;)

termin wyznaczony na sobotę. do piątku więc uzgadniam w pracy co trzeba, by w przyszłym tygodniu na kilka dni zniknąć :) jeszcze jutro muszę się dowiedzieć, jakie mam endo (bo z wrażenia, że pęcherzyk pękł oczywiście zapomniałam zapytać)...

mam nadzieję... no właśnie i coś czuję, że będzie problem, bo za dużo tej nadziei we mnie... ale zobaczymy... co los tym razem nam da?

nakręcam się, więc walnijcie mnie młotkiem w łeb, bym się obudziła ;)

poniedziałek, 17 listopada 2014

jest

jest... albo i była :) owu przyszła, pęcherzyk pękł, endo się zmienia :)

jutro dzwonię do kliniki i... mam nadzieję umawiam termin na crio :)

a teraz czas by emocje opadły... czas iść spać :) póki jest czas :D

sobota, 15 listopada 2014

wczoraj

to był długi dzień... długi i dziwny... i chyba dobrze, że nie pisałam nim wcześniej. emocje zdążyły opaść... uspokoiłam się, więc teraz powinno pójść lepiej :)

do kliniki miałam zadzwonić w czwartek. nie udało się. tzn ja dzwoniłam, ale okazało się, że lekarka odwołała dyżur. w wyniku różnych perypetii miałam czekać aż ona zadzwoni. tak więc czekałam. jak "głupia" wracałam szybko z pracy, bo na pewno lada moment będę musiała rozłożyć wszystkie wyniki przed sobą, by z nią porozmawiać... i... nie zadzwoniła...

wieczorem poszliśmy do kina - musiałam się odstresować... film polecam... spokojne kino w wersji Miyazaki'ego zawsze jest dobre :) o filmie mam nadzieję, że jeszcze kilka słów wspomnę :)

nastał więc piątek. ponownie miałam dzwonić w trakcie dyżuru. dzwonię... 5 minut minęło... nadal dzownię... kolejne 5... tak to już tam bywa... w końcu się udało. rozmawiam z lekarką. "bakterie? a Pani w tym cyklu chce podchodzić? nie lepiej wyleczyć?" (zdębiałam w tym momencie... przed oczami pojawiła się wizja kolejnego miesiąca... i ewentualnego crio przed świętami... nie... z całą pewnością wolę tego uniknąć) "to proszę przesłać skany do nas i damy znać"... hmm... no dobrze... robię zdjęcia, wysyłam. liczę na odpowiedź... w piątek się przeliczyłam...

niby nic, a po tym telefonie nie mogłam się uspokoić. tyle to mogłam załatwić od razu w środę. wysłać wyniki i czekac na telefon. a tu mamy piątek. odpowiedź najwcześniej dostanę w poniedziałek i jeszcze okaże się, że jest za późno na crio w tym cyklu. a tak bardzo na to liczyłam, że się uda. że teraz po histeroskopii będzie już ok...

wieczorem umawiam się z lokalnym ginem. testy cały czas nie wykazują owulacji, więc może coś jest nie tak. może faktycznie to nie ma być ten cykl i niepotrzebnie naciskam? jadę więc. na bakterie dostaję antybiotyk - gin stwierdza, że szkoda czasu, co dwa dni podleczę, to moje. sprawdzamy na usg pęcherzyk. jest. ufff... rośnie wolniej, ale jest. endo całkiem ładne, chociaż nie za duże, ale ma jeszcze czas. owulacja prawdopodobnie w poniedziałek/może wtorek... uspokajam się... wracam spokojniejsza...

jak zawsze pojawiają się "ale"... cykl znowu płata mi figle manipulując długością (chociaż według gina nie ma się jeszcze czym martwić), ale ważne, że jestem jeszcze przed owulacją. jeszcze jest czas na lek, na telefon do kliniki, na złapanie chwili spokoju :)

i tego spróbuję się trzymać :)

jeden dzień, a tak pełen emocji od A do Z...

czwartek, 13 listopada 2014

nadal nic...

w temacie owu nadal nic się nie dzieje. przynajmniej tak wskazują testy od 2 dni. za to odebrałam posiewy... i tam (niestety) dzieje się aż za wiele :( antybiotyk jeden za drugim oczyszcza mój organizm ze wszystkiego, i złego i dobrego. i organizm nie walczy jak powinien. odporność chyba została zaburzona... jak ją przywrócić? ktoś z Was może zmagał się z ciągłymi infekcjami? (i mam tu na myśli zarówno te "w temacie" jak i ogólne - przeziębieniowe). boję się, że mój organizm nie ma sił na ciążę właśnie z tego powodu...

jutro dzwonię do kliniki dowiedzieć się, czy (i co) w tym temacie robimy? a wieczorem jak się uda wizyta u gina. muszę się upewnić, czy ten pęcherzyk jeszcze tam jest i rośnie... czy gdzieś go przegapiłam... i cały cykl pójdzie się paść..

oczekiwanie... jak zawsze w takich sytuacjach łatwe nie jest... ale w końcu przychodzi ten dzień...

poniedziałek, 10 listopada 2014

wracając do histero...

myślę, że to ostatni post z cyklu "histero"... mam przynajmniej taką nadzieję :) otrzymany wynik histopatologiczny jest ok,  żadnych niepokojących zmian nie ma, usunięto co trzeba (i mam nadzieję, że odrastać nie będzie - podobno po histero rzadziej odrastają polipy, ale zobaczymy). tak więc temat uważam za zamknięty :)

teraz czas na nowy temat. czekam na owu. w sobotę pęcheczyk był dosyć mały (jak na 8dc), więc mam nadzieję, że tym razem poczeka do 12-14dc. i że przy okazji endometrium zdąży właściwie urosnąć (od gina dostałam coś na lepszy wzrost, więc mam nadzieję, że tym bardziej będzie teraz ok). uprzedzając ewentualne pytania - moje endo z reguły wynosiło ok 8mm w pobliżu owulacji. niby nie jest źle, ale mogło by być lepiej.

jak tylko pojawi się owu, dzwonię do kliniki i mam nadzieję, że uda się ustalić, kiedy krio :)

hmm... jakoś tak pozytywnie nastawiona jestem tym razem :) na szczęście M. sprowadza mnie zawsze na ziemię mówiąc, że albo się uda albo nie. 50% szansy i nic więcej.

a może to aż 50%? :)

czwartek, 6 listopada 2014

mam i ja...

dzisiaj trochę szyciowo i życiowo ... i niestety krótko ;)

życiowo - jutro powinnam mieć wyniki histero. mam nadzieję, że będą ok :)
swoją drogą w sobotę przyszła @, więc jeśli wszystko pójdzie ok, to w najbliższym czasie szykujemy się do crio :) życie tą myślą mimo wszystkich dotychczasowych sytuacji dodaje mi skrzydeł :) chyba lubię klinikę ;) a może chodzi o coś więcej?

szyciowo - mam i ja :) mąż stwierdził, że kupiłam sobie prezent na święta, ja twierdzę, że to zaległy urodzinowo-imieninowy ;) grunt, że jest :) proszę Państwa - overlock Privileg jest u mnie na stole i czeka na mnie ;) a tak bardziej poważnie - zakup szybki (bo nakręciła mnie sprzedaż overlocka Singera w nowootwartym Lidlu w dzień kiedy wychodziłam ze szpitala - następnego dnia już nic nie było :( ), overlock używany, bez instrukcji, a ja bez doświadczenia... jednym słowem - będzie ciekawie :D

i to na dzisiaj musi starczyć :)

sobota, 1 listopada 2014

dzień inny niż wszystkie

tym razem spędzam Wszystkich Świętych w łóżku... z przeziębieniem na karku... męczącym kaszlem w płucach... inaczej niż zwykle.

nie lubię takiego spędzania tego dnia, który od lat był dla mnie dniem rodzinnym. od lat z rodzicami jeździliśmy na groby bliższe i dalsze, od lat spotykaliśmy się z rodziną, tą dalszą, którą spotyka się najczęściej w takich chwilach, od lat uczyłam się o tych, którzy odeszli...

w tym roku siedzę w domu. nawet na Mszę Świętą mój M. zabronił mi iść, bym nie zarażała ludzi. ale od czego żyjemy w XXI wieku ;) obejrzałam ją w internecie :) a tam ksiądz zaczął kazanie tymi słowami "zazdroszczę zmarłym... ich mądrości". myślę, że to dobre słowa na dzisiaj, na najbliższy czas.

jakiej mądrości mogę nauczyć się od tych, którzy odeszli? czego mnie nauczyli jeszcze za życia? może jutro, a może dopiero w przyszłym tygodniu pójdę na groby najbliższych. przy każdym postaram się pomyśleć właśnie o tym, co chcieli by mi teraz powiedzieć...

a dlaczego o tym tutaj na blogu? nie mam natchnienia pisać w taki dzień o szyciu (mimo iż szycia ostatnio było całkiem sporo i w najbliższych dniach postaram się i o tym coś skrobnąć). męczą mnie wszelkie posty halloween'owe, ponieważ nie jestem zwolenniczką obchodów "tego zwyczaju".

natomiast całkiem niedawno odeszła moja babcia... babcia, która jeszcze w ostatnich chwilach życzyła i pytała o moją córeczkę. babcia, której nie miałam sił tłumaczyć, dlaczego my jeszcze nie mamy dzieci, mimo iż pytała o to często i już od długiego czasu. za każdym razem prosiłam ją o modlitwę w naszej intencji, w intencji naszego małego cudu. i proszę ją o to i dzisiaj.

sobota, 25 października 2014

myśl na dzisiaj

"Nie da się przyśpieszyć biegu rzeki lub wschodu słońca ani sprawić, aby drzewa rosły szybciej niż rosną. Wszystko wydarza się wtedy, gdy jest na to gotowe." Dennis Genpo Merzel

znalezione przed chwilą na TwarzoKsiążce...

to na co dziś jesteśmy gotowi? :)

piątek, 24 października 2014

wróciłam... czyli po histero

jestem już w domu :) ufff...

pobyt tak jak zapowiedziano - 3 dniowy. pierwszy dzień przyjęcie, drugi zabieg, trzeci wypis. po prostu.

nie do końca wiem, czemu kazano nam być na czczo we wtorek, bo badań nie robiono (zostały zlecone w ramach poradni przygotowującej do przyjęcia). dostaliśmy zupkę, tabletki na odgazowanie i pozwolenie na picie do 22. dałoby się przeżyć ;) (dało się w sumie, choć oglądanie reklam, gdzie co druga dotyczyła jedzenia oraz telewizji, gdzie super-modne są programy typu Top Chef czy Ugotowani, nie ułatwiało sprawy ;))

w środę byłam ostatnia w kolejce do zabiegu. przede mną 2 albo 3 laparoskopie oraz histeroskopia. chodziłam po oddziale w tą i w tamtą. w końcu przyszedł mój czas. pamiętam drogę do sali operacyjnej, pamiętam anestezjologa... w sumie pamiętam również, jak kazano mi po wszystkim przenieść się na własne łóżko. i to by było na tyle ze środy. więcej nie pamiętam...

czwartek - oczekiwanie na obchód, oczekiwanie na kartę, na wypis, na męża. i siup... do domku :)

i tak oto jestem u siebie :)

wynik badania histopatologicznego za 2 tygodnie. sama histeroskopia ok. znaleziono jednego małego polipa i go usunięto. poza tym zmian innych nie było.

chcę wierzyć, że to ten mały Pan P. utrudniał Kropkowi życie... chcę wierzyć, że teraz będzie już lepiej. jak będzie, to się okaże.

chociaż przyznam, że takie pobyty nie nastrajają optymistycznie. obok mnie leżały babki, gdzie Pan R. się panoszył. po trochu, po cichu. były dziewczyny, które czekały na wyrok lub nie-wyrok.

tylko ta niepewność jutra... to łączyło nas wszystkie...

poniedziałek, 20 października 2014

znikam... na dni kilka

jeszcze dzisiaj siadam na chwilkę... a od jutra prawdopodobnie czasu mi zabraknie. we wtorek ruszam o 6 rano w kierunku szpitala na histero. wizyta czwartkowa się "udała", czyt. udało się wszystko załatwić. podobno mam się przygotować na 3 dni pobytu. liczę, że uda się szybciej wyjść, ale gdyby jednak się nie udało, to ze względu na różne okoliczności do komputera ponownie wracam w przyszłą sobotę/niedzielę.

gdybym więc nie odpowiadała, proszę wybaczcie :)

czwartek, 16 października 2014

wróciłam... a świat pędzi i na mnie nie czeka

po weekendzie w Berlinie... każdego dnia coś, jednego to, drugiego coś innego. czasem to i dobrze, bo za dużo nie myślę ;) czasem źle, bo mam straszne zaległości (prywatne, zawodowe i blogowe). może do końca tygodnia się ogarnę...

było - o tym jak było, jak już się ogarnę :)

na chwilę obecną dodam tylko, że @ jednak nie przyszła jak myślałam. jak to gin określił - plamienie, a mam czekać na normalny @. i nadal brać leki. tak też zrobiłam. @ przyszła w niedzielę, więc nie jest najgorzej. biorąc pod uwagę, że histero planowana jest na 21.10, będzie ona w 10 dniu cyklu, więc zgodnie z wytycznymi. uffff...

jutro jadę załatwiać ostateczne ostateczności w szpitalu. mam nadzieję, że obejdzie się bez przygód. biorąc pod uwagę ostatni czas, przygód miałam pod dostatkiem, więc teraz czas się ustatkować :)

trzymajcie kciuki, by służba zdrowia z NFZ-tem nie podniosła mi jutro za bardzo ciśnienia :)

piątek, 10 października 2014

o kilka dni za szybko...

przyszła @ :( mogła jeszcze z dzień - dwa poczekać... dodam, że zgodnie z zaleceniami gina biorę duphaston, by ją trochę "uporządkować" i by wreszcie histero była możliwa. a tu taki zonk :( zobaczymy, co teraz lekarze powiedzą... kolejny m-c czekania?

jak to jest, że ona zawsze przychodzi nie tak, jak byśmy tego chciały?

no to sobie ponarzekałam ;) za to jutro robimy sobie wycieczkę :) Festival Światła w Berlinie :) mniam, już nie mogę się doczekać :)

dla tych, co jeszcze nie mają planów na ten lub przyszły weekend promo-filmik z zeszłego roku

 :)

niedziela, 5 października 2014

co by było gdyby...?

przeglądam oferty promocyjnych lotów. oooo, jest coś :) patrzę na termin - tu powinnam mieć histero, patrzę na kolejny - tu może uda się zrobić crio, kolejny - nie, ten też nie pasuje... bo praca moja, albo mojego M.

albo inna sytuacja - we wrześniu trafiłam w sklepie na fajną sukienkę. ok, była różowa, ale pasowała na mnie naprawdę dobrze :) i pewnie bym się na nią zdecydowała, gdyby nie dwa fakty - cena oraz to że był to wrzesień, a sukienka z pewnością należała do letnich. więc odpuściłam. byłam w tym samym sklepie gdzieś tydzień temu. sukienka nadal wisiała. ale okazało się, że była w promocji 50%. hmm :) za taką cenę, to może nawet ten rok u mnie w szafie przeczekać :) ale czy na pewno? a co jeśli się nam uda i za rok będę mogła o niej zapomnieć?

wiele u mnie myśli tego typu ostatnio. przez ostatnie dwa lata byłam nastawiona na staranie, leczenie, wyjazdy głównie w tym temacie. dwa lata temu zrezygnowałam z dalszego kursu tańca, rok temu odpuściłam agility. wszystko na zasadzie "bo przecież może się udać, a zbyt intensywny ruch czy styl życia nie koniecznie pozwoli się utrzymać".

a teraz? przyznam, że ostatnio raczej nastawiam się na korzystanie, póki się da :) czyli wybrałam się na zumbę - jak nie będę mogła, to odpuszczę w trakcie, a co moje, to moje. o ile terminy szkoleń pozwolą postaram się wrócić na agility. sunii minęły 4 latka, więc za rok czy dwa to już nie będzie czas by zaczynać od nowa, a ona tak bardzo to lubiła. i ja też. weekendowe szkolenia, zawody treningowe. jeden rok w plecy, a trzeba zacząć od nowa. ale jeszcze teraz można.

a dziecko? a plany? są, jakie były :) jak się uda, to będziemy myśleć dalej. póki co trzeba żyć.

jak jest u Was? zdaża Wam się myśleć - "tak, ale nie teraz", albo "co jeśli nie będzie można?"

ps z wyjazdem zobaczę jak wyjdzie, ale po sukienkę chyba jednak wybiorę się do sklepu :)

piątek, 26 września 2014

jeszcze dzisiaj i ikea

czekam na Wasze maile dotyczące poduszek :) Dziewczyny, które pisały pod poprzednim postem - nie mam Waszych maili w swojej skrzynce... adres do mnie znajdziecie w moim profilu na blogu :)

przy okazji pytanie do Was - używa ktoś może szafek Kallax z Ikei <klik>? muszę w końcu zająć się moim "kącikiem szyciowym". mam lukę między ścianami ok 80cm i w nią powinna się zmieścić taka szafka (niestety zostanie kilka cm). mam jednak wątpliwości, jak one faktycznie się sprawdzają. są dwustronne, więc widać przez nie na przestrzał. ładnie ułożone tkaniny powinny wyglądać całkiem ok, tylko nie wiem, czy nie będzie ona za mała jak na tkaniny?

generalnie raczej nie jestem zwolennikiem Ikei - wolę stare drewniane meble i głównie takie u mnie goszczą, ale myślimy o takiej szafce również w inne miejsce, więc za jednym zamachem można by załatwić obie :) no i powiew nowoczesności nie powinien chyba zaszkodzić ;)





wtorek, 23 września 2014

bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy...

podobno życie zaczyna się po 30-stce... chyba nadszedł czas, by to sprawdzić ;)

ostatni rok nie był łatwym rokiem. nie był też rokiem nie do przejścia, bo przecież jestem "tu i teraz". co przyniesie rok następny? przekonam się, a Wy pewnie razem ze mną :) dlatego tak ważny będzie to rok, bo spędzony wspólnie :)

ponieważ rodzinka obdarowała mnie dwiema uroczystościami w krótkim czasie, zawsze mówię sobie, że mam prawie oktawę urodzinowo-imieninową ;) ale by było inaczej niż zwykle, to tym razem zaplanowałam prezent dla Was :)

ponieważ jestem straszną zakupoholiczką w kwestii materiałów i tak strasznie ciężko mi się z nimi rozstać, to nie będzie to candy, zwana również rozdawajką... :( będzie to raczej zadanie dla mnie, bo uczyć trzeba się przez całe życie ;)

dlatego też chciałabym podarować Wam poduszkę :) każdej z Was, która tu od czasu do czasu zagląda :) dlatego proszę (jeśli oczywiście macie ochotę) o przesłanie na mój adres mailowy Waszego adresu oraz preferencji (najlepiej kolorystycznych ;)) czas zbierania "zamówień" to 22-26.09.2014 :)

na uszycie daję sobie czas ;) czyli będzie to również dla Was niespodzianka - kiedy owa poduszka nadejdzie :D bo ważne są tylko te dni... :)

mam nadzieję, że może w ten drobny sposób będę potrafiła podziękować Wam za to, że jesteście :)

środa, 17 września 2014

Burda w ostatniej chwili

mi się udało ;) przypomniałam sobie prawie w ostatnim momencie. do dzisiaj ważny jest kupon w ramach My Deal na prenumeratę Burdy. kto kupuje tak jak ja prawie każdy numer, ten wie, że warto. dlatego piszę, choć pewnie późno... ale może komuś ta informacja się przyda :)

link: http://www.mydeal.pl/caly_kraj-produkty-burda_roczna_prenumerata_miesiecznika-21731.html?pos=1

edit. deal obowiązuje również dzisiaj. nie wiem dlaczego (może za mało się sprzedało? ;)) jak przestanie obowiązywać, usunę tego posta, by nie linkować do stron nieaktualnych.

wtorek, 16 września 2014

telefon

dzień dzisiejszy. dzwonię do bardzo bliskiej znajomej. znamy się z psiego świata, ale temat niepłodności jest nam obu równie bliski. odbiera mówiąc, że właśnie chciała dzwonić do X, która się dowiedziała, że choruje i gin postraszył ją, że będzie miała problem, by mieć dzieci. po krótkiej wymianie zdań pyta, co nowego u nas, kiedy kolejne podejście. na to ja się śmieję, że co to za życie, skoro tylko takie tematy ją ciągle otaczają ;)

i wtrącam, że mnie właśnie otaczają psy na kanapie. rozkręcamy się. gadamy o psach, o tańcu, fitnesie, gotowaniu, zaprawach, cukrze tu i tam oraz jak go zastąpić... na krótko o treningach agilitowych oraz dłużej o ostatnich mistrzostwach. wkręcamy się w drożdżówki, szarlotki oraz chleby na domowym zakwasie. mija 30 minut.

musimy kończyć, więc na krótko wraca pytanie, co u nas. i kończymy.


tak, istnieje również ten świat poza niepłodnością. mimo iż otacza nas codziennie, to istnieje życie poza nią :)

niedziela, 14 września 2014

prawie nic nowego...

tydzień minął jak zwykle szybko... ba! nawet za szybko chciałoby się rzec. miał być to tydzień pod znakiem szycia... miał, bo już poprzednio wspominałam o akcji Tydzień Szycia Dzieciom, w której chciałam wziąć udział.
w skrócie:
w poniedziałek udało mi się przemyśleć co bym chciała uszyć, skąd wziąć wykrój oraz dowiedzieć się miary co niektórych dzieci (a dokładnie mówiąc kuzynki, która jeszcze się "mniej więcej" do tego grona zalicza)
we wtorek udało się usiąść do maszyny :D i to całkiem przypadkowo, o godzinie równie przypadkowej, bo gdzieś w okolicach 11-13. godzina niby normalna, ale biorąc pod uwagę fakt, że jestem zatrudniona w standardowych godzinach, to ten czas powinnam spędzać w pracy... chyba że mam urlop :D urlop miałam przypadkiem, bo okazało się, że cały dzień nie ma być prądu. a co można robić w biurze, gdy prądu brak i nawet światła potrzebnego przy czytaniu ustaw nie ma? otóż... można wziąć wolne i w domu usiąść do maszyny :)
skutek siedzenia - uszyty komin i wykrojona prosta spódniczka dla kuzynki do kompletu :)
w środę - cóż... na ten dzień wybrałyśmy się na zumbę... a potem to już sił zabrakło...
w czwartek - praca, praca i jeszcze raz praca... a potem sen...
w piątek - ponownie tańce :) i brak maszyny...
w sobotę - ogólne sprzątanie i wyjazd do teściów
w niedzielę - urodziny mojej babci... i... przed i po spotkaniu udało się ponownie spotkać z maszyną :) juppi!!! i udało mi się mniej więcej dokończyć spódniczkę! yes, yes, yes!!! mniej więcej, bo czeka na przymiarkę, reakcję... i albo jest ok i zaszywam gumkę, albo poprawiamy... tak czy siak kolejnym etapem będzie ocena przez kuzynkę, więc czekamy na spotkanie :)

tak to się prezentował mój tydzień. szycia było mało, ale było :) efekt jak na moje mozliwości całkiem zadowalający i mam nadzieje, że kolejny TSD będzie równie owocny ;)
aaaa... no i zumba całkiem mnie do siebie przekonała ;) więc jutro ruszam ponownie :)

zobaczymy co przyniesie kolejny...

wtorek, 9 września 2014

już za miesiąc...

nie, tym razem nie mam na myśli ani crio, ani histero, nic z tego tematu. nie chodzi mi również o czas na uszycie czegoś (chociaż do tego czasu grafik szyciowy dosyć napięty).

za miesiąc mam kolejny zawodowy egzamin. piszę tutaj, bo może zmotywuje mnie to, by jednak ruszyć cztery litery i usiąść nad książkami. materiału sporo, więc jest co robić.

może dzięki temu moje myśli nie będą tak jednolite? ;)

poniedziałek, 8 września 2014

za szybko...

czy lepiej może się zacząć tydzień, jak @ o 6 rano co najmniej tydzień za szybko w stosunku do planowanej histero? całe zeszłotygodniowe wyjazdy na nic... histero też w tym cyklu nie będzie... czyli jesteśmy miesiąc w plecy :(

czeka mnie jeszcze telefon do szpitala, czy w ogóle jakiś termin w październiku się znajdzie... chociaż nie wiem, czy jest sens dzwonić... jak umówić się na termin, skoro nie wiem, czy kolejna @ też się nie pospieszy? a może będzie standardowo? a histero mogą zrobić tylko w określonym czasie :(

po prostu pięknie...

niedziela, 7 września 2014

pierwsza sukienka na koncie

jest, jest, jest :) udało się wreszcie zakończyć szycie sukienki, którą skroiłam chyba z miesiąc temu, która miała być banalnie prosta, szybko uszyta... i która miała być zakończona do końca sierpnia, bo była szyta w ramach sierpniowego SALu grupy Szczecin Szyje... cóż, mamy już wrzesień, więc nie wiem, czy zadanie zostanie mi zaliczone... na usprawiedliwienie mogę dodać jedynie to, że na ostatni weekend sierpnia zostałam wysłana na szkolenie i wieczorami nie dałam rady :( niestety planowanie nie jest moją dobrą stroną, mimo iż na studiach próbowali temat wałkować wiele razy ;)

dla mnie jednak najważniejsze jest to, że jest :) model 103 <klik> i 104 <klik> z Burdy 3/2010 wyglądał prosto, ale coś w sobie miał. najpierw zwróciłam uwagę na wersję z dłuższym rękawem. ale sukienka miała być letnia, materiału miałam cały metr i przy przerysowywaniu wykroju dostrzegłam krótkie rękawki modelu 103, to plan został zaktualizowany :) wycięłam elementy szybciutko... tylko z różnych względów (o tym i owym było wcześniej) do maszyny nie usiadłam. widocznie pewne rzeczy muszą nabrać "mocy urzędowej" ;)

szycie miało być proste. pewnie na kogoś doświadczonego by było, ja natomiast wiem, że muszę bardzo intensywnie popracować nad wykończeniami. niestety wiele jest miejsc w tej sukience, których od środka wolę nie oglądać :( dzianinka jednak jest dosyć delikatna i poprawiać nie będę. planowałam drugie podejście do tego wykroju, ale... mój M. stwierdził, że to nie jest krój dla mnie, więc może spróbuję nad wykończeniami popracować przy innej sukience - tym razem może jakiś model z dokładną instrukcją krok po kroku?

niech jednak sukienka będzie wyjątkowa pod jakimś względem ;) tatam, tatam, bum, bum bum... werble... uwaga... będzie zdjęcie :D
niestety dopiero teraz przy zmniejszaniu zdjęcia zauważyłam, że sukienka jest widoczna tyle o ile... ale jest :) i to się liczy :)

dzięki dzisiejszej "sesji zdjęciowej" mogę pokazać również komplet dresówkowy, o którym wcześniej pisałam - był to temat SALu kwietniowego. wygląda tak:

ufff... pierwsze koty za płoty, a zdjęcia na blogu ;) mam nadzieję, że z kolejnymi będzie prościej i szybciej :)

na najbliższy tydzień zapowiada się całkiem sporo szycia, bo rozpoczyna się Tydzień Szycia Dzieciom <klik>. własnych niestety jeszcze nie mam :( za to "cudzych" kilka się znajdzie :) myślę, że będzie to ciekawe przeżycie... i mam nadzieję, że przyda się ta "wprawka" za jakiś czas ;)

Was też zapraszam :)

czwartek, 4 września 2014

czego się spodziewałaś?

takie pytanie zadała mi koleżanka, jak opowiedziałam o poprzedniej wizycie w szpitalu. dzisiaj pewnie powiedziałaby to samo :( bo w sumie jak mogłam się spodziewać, że wszystko uda się na raz załatwić? na szczęście część badań zrobię w rodzinnym mieście... więc przed zabiegiem (jeśli do niego dojdzie) czeka mnie jeszcze... "tylko" jedna wizyta w szpitalu. wybiorę się, jak już będę pewna, czy mój organizm się spłata mi figla ;)

a teraz wracam do domu... i siadam do maszyny :) jakieś przyjemności trzeba mieć w życiu :D mam więc nadzieję, że kolejny post będzie bardziej optymistyczny i tematyczny (bo blog ni stąd ni zowąd zmienił tematykę, za co szyjących przepraszam... jest to jednak też moja droga poszukiwania równowagi, więc gdzieś tam jako piąta woda po kisielu ma związek ;) )

p.s. o decyzjach miało być poprzednim razem... jakoś mi nie wyszło przy pisaniu... bo i sęk w tym, że jak to Mój M. powiedział "trzeba dokończyć co się zaczęło, a potem będziemy myśleć dalej". więc poza chwilami zwątpienia głębszych przemyśleń na razie nie ma ;)

środa, 3 września 2014

decyzje

no i stało się. przyszło zwątpienie. zaczynam odczuwać stres. mam coraz silniejsze sny, zakrawające na koszmary ;) przeżywam je chyba bardzo intensywnie, bo nawet całkiem długi sen (jak na moje warunki to ok. 7h) nie daje wymaganego odpoczynku. gdyby nie ten miesiąc na kanapie, nie wiem, co byłoby ze mną teraz. a może taka właśnie miała być kolej rzeczy?

ale do rzeczy... przeczytałam właśnie na pewnym blogu <o tutaj> pewne zdanie. brzmi ono tak "Czas i zdrowie to dwa cenne skarby, których nie rozpoznajemy i nie doceniamy dopóki się nie wyczerpią" (Denis Waitley). i ono dokładnie podsumowuje moje dzisiejsze zwątpienie. stawiam po jednej stronie szali moje zdrowie (bo nikt bez powodu nie kładzie się na stół operacyjny) oraz mój czas (o tym było m.in.poprzednio). co znajdę po drugiej stronie?

wtorek, 2 września 2014

chyba trzeba być zdrowym... by móc chorować ;)

cóż... jaki tytuł taki mój dzisiejszy dzień... ;)
ale po kolei...

w klinice po dwóch poronieniach zalecają zrobienie histeroskopii. nie każdy gin się z tym zgadza, ale załóżmy, że wierzę w ch wiedzę i że to dobra droga. inną drogą to badania genetyczne, na które pewnie też się zdecydujemy, ale wszystko po kolei.

plan był taki, by spróbować zrobić histeroskopię w ramach nfz. stąd też moja dzisiejsza wizyta z jednym z akademickich szpitali w naszym pięknym kraju. a tam? tam niestety tak jak wszędzie, gdzie chodzi o państwowe pieniądze. procedury... procedury... i jeszcze raz procedury... niestety śmiem twierdzić, że osoby pracujące w nfz przy planowaniu/rozdzielaniu jakby nie patrzeć naszych pieniędzy, mają ich wystarczająco, by w państwowej służbie zdrowia się nie leczyć.

rejestracja do poradni, rejestracja do lekarza, wizyta u lekarza w poradni... efekt - dostaję skierowanie do szpitala na histeroskopię... ufffff... zostaje tylko zapisać się na termin i czekać :)
idę więc do sekretariatu, gdzie dowiaduję się:
a) w oczekawianym przeze mnie terminie najwcześniejszy możliwy miesiąc to bodajże listopad :( (zapisałam się na jedyny wolny termin we wrześniu licząc na to, że @ troszkę się spóźni :D )
b) mam skierowanie nie od tej poradni, co trzeba (i tu wielka konsternacja... bowiem poradnia w której byłam mieści się dokładnie w tym samym budynku, co szpital...)
ostatecznie okazuje się, że jest szpital i jest przychodnia... obie mają poradnie ginekologiczną... obie poradnie mogą wystawić mi skierowanie... ale tylko to z poradni ze szpitala jest ważne, by mieć zabieg...
czekam więc grzecznie na swoją kolej, by zapisać się na wizytę (przed każdym dzisiejszym punktem należy dodać kilkuosobową kolejkę). oczywiście nie mogę mieć wizyty w obu jednego dnia (przepisy nfz)... tak więc muszę przejechać się raz jeszcze... mam nadzieje, że uda mi się załatwić przy okazji badania i że nie okaże się, że na każde będę musiała przyjść innego dnia...

zobaczę w czwartek :)

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

powrót do codzienności...

gdy na blogu pojawia się cisza... to mimo wszystko nie zawsze niesie to dobre wieści :( tak było i u mnie... po ostatnim poście przeczytałam wpis dziewczyny o poronieniu, a ponieważ jest post był dość szczegółowy, to nawet zdążyłam pomyśleć "to jeszcze nie na mnie czas, to nie to, nie martw się"... na takie myślenie miałam kilka godzin... a potem... niestety... przyszło krwawienie, przyszedł spadek bety... i wiedziałam. stało się.

te dwa tygodnie temu napisałabym mniej więcej, tak jak dziś. stało się. może gdzieś to jeszcze za głęboko we mnie siedzi i przyjdzie gorszy moment, ale na chwilę obecną potrafię nawet zażartować, że lepiej teraz niż za kolejny miesiąc... od początku było we mnie sporo zwątpienia, czy się uda. niska beta, słabe przyrosty, potem plamienie. oczywiście było również sporo nadziei, bo trwało to dłużej, nie bolało, nie plamiło długo...

jak zwykle bywa, nie znam przyczyny, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. w piątek mimo wszystko udałam się do kliniki. status wizyty został zmieniony z ciążowej, ale wizyta była konieczna. uspokoiło mnie przede wszystkim to, że mimo niezbyt obfitego krwawienia (w porównaniu do standardowych moich cykli) udało się wszystko oczyścić bez ingerencji zewnętrznych. a co za tym idzie, nie musimy czekać kolejnych 3 m-cy do kolejnego crio.

a tak poza tym to chyba wizyta nic nowego nie wniosła... może za dużo się czyta różnych historii?

więc u mnie na razie będzie w tym temacie cisza. może będzie więcej o szyciu? może rozpiszę się o książkach, które ostatnio zaczęłam pochłaniać (może to jakaś reakcja obronna organizmu - czytanie młodzieżowych serii ;) )

niemniej mam nadzieję, że będzie od czasu do czasu zaglądać :) jak i ja będę zaglądać do Was :) przepraszam za tą ciszę, ale bałam się właśnie takiej "lawiny w podświadomości" - "tu się nie udało, tu też nie... hmm... czy u mnie wszystko ok?", chciałam przeczekać, aż niektóre Mamy Bąbelkowe przejdą ten trudny czas i będzie spokojniej... nie wiem, czy mi się udało... bo ja za Bąbelka trzymam jeszcze kciuki...

wtorek, 12 sierpnia 2014

po każdym dniu przychodzi noc...

mówią, że po deszczu zawsze w końcu pojawia się słońce, że jutro jest nowy dzień...

u mnie chyba jest odwrotnie... każdy "dzień na tak" kończy się "dniem na nie"... ciągła huśtawka nastroju, spowodowana efektami zewnętrzno-wewnętrznymi...

od wczoraj ponowne plamienie :( wydaje mi się, że bardziej intensywne :( nie wiem, jak długo damy radę razem z Kropkiem przeciwstawiać się temu, co czasami wydaje się nieuniknione.

tymczasem zaszywam się jeszcze bardziej w kanapie... biorę dobrą książkę/włączam dobrą komedię i czekam...

życie uczy czekania...

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

mówią, że nadzieja umiera ostatnia...

weekend minął szybko, aż za szybko, jak na to, że powinnam leżeć... no bo i nie cały czas leżałam...

jak wiecie, w sobotę miałam powtarzać betę. powtórzyłam. wzrosła. nadal jednak nie przkracza tysiąca, nie jest to również wzrost dwukrotny, jak powinno mieć to miejsce w przeciągu dwóch dni, ale jak to mówi mąż bardzo mi bliskiej dziewczyny "ciąża to nie matematyka"...
tak więc Kropek jest :) od razu w sobotę humor mi się poprawił, bo skoro jest, to może jest jeszcze jakaś  nadzieja...

tak się też złożyło, że w sobotę znajoma miała urodziny i zaplanowałam uszycie dla niej worka na frisbee. a ponieważ starałam się od czwartku nie przemęczać (czyt. leżeć do granic możliwości ;) ), toteż uszycie go zostało na sobotę. szyłam go tak partiami - godzina przy maszynie, półtorej godziny leżenia... ale czas się kończył... więc ostatecznie było trochę więcej szycia niż leżenia. pojechaliśmy, posiedzieliśmy, wróciliśmy. było już późno. niestety pojawiła się "niespodzianka" - brązowe plamienia :( myślę sobie, że znowu mamy powtórkę z rozrywki :( od niedzieli więc zmieniłam luteinę na doustną i postanowiłam, że jednak będę leżeć...

postanowienia postanowienami, ale zaprosiła nas kuzynka na imienino-parapetówkę... no dobra, pojedziemy na godzinkę, przy okazji odwiedzimy rodziców i wrócimy. realizacja nie przebiegła tak szybko :( niestety nawet godzinne (no może dwu-godzinne) siedzenie na balkonie potrafiło mnie zmęczyć...

ale w końcu wróciliśmy :)

dzisiaj wypoczywam na kanapie :)

wracając jednak do Kropka - najważniejsze, że jest :) może i rozwija się ciut wolniej, ale może to tylko początek? może jest jeszcze nadzieja? i chyba niej będę się trzymać... już teraz bez sprawdzania bet... za dwa tygodnie wizyta w N... jak to tej pory nie pojawi się większe plamienie/krwawienie, to chyba nie pozostaje mi nic innego, jak grzecznie czekać i wierzyć, że Kropek ładnie rośnie :)

edit: oczywiście by nie było zbyt optymistycznie, dociera do mnie fakt, że może się nie udać... i aż strach pisać tak pozytywnie, jak nie wiadomo, co będzie... ale wiem, że czytacie i chcecie wiedzieć, jak jest... więc by nie było cały czas smętnie, musi być i optymistyczniej :)
teraz dużo zależy od Kropka i od Tego na Górze (i wierzę, że to od niego najbardziej :) ), a jak będzie, to się okaże

czwartek, 7 sierpnia 2014

czarne odcienie myśli...

niestety dzisiaj chyba nie jest mój dzień... wszystko szło całkiem, całkiem... aż do odebrania wyniku bety :( niestety nie przyrasta tak, jak powinna... (chyba że babka w labie zapomniała dopisać 1 z przodu, ale raczej to niewykonalne)... do tego doszły popołudniowe bóle podbrzusza...

za dwa dni ponowny test...

środa, 6 sierpnia 2014

Wyzwania szyciowe grupy Szczecin Szyje

Pisałam już o nich w czerwcu <o tu> . Czy zdążyłam...? Hmm... zdjęć nadal nie ma, więc można uznać, że zadanie nie zostało zaliczone. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że to tylko zdjęcia zabrakło. Bluzka jest :) Uszyta wg wykroju Papavero <o tego>. Już nawet nie raz wypróbowana (swój debiut miała na egzaminie, o którym pisałam w lipcu). Może więc uda mi się jakieś zdjęcie przy okazji machnąć...

Jeśli chodzi o zaległy SAL kwietniowy - coś dresówkowego, to w zasadzie zaczęłam używać tę bluzkę, którą kończyłam jak wyzwanie się pojawiło. Liczyłam co prawda na coś jeszcze do uszycia, ale lepszy rydz niż nic :) Do bluzki doszyłam ostatnio spódnicę (chyba też o niej wspominałam), więc jest komplet dresówkowy :D Oczywiście zdjęć brak :(

Mamy więc kolejny miesiąc... Kolejny SAL :) Na który się zgłosiłam :) Lubię chyba wyjątkowo te parzyste miesiące, które przekonują mnie, by (prędzej czy później) coś przy maszynie zadziałać. Tym razem ma to być letnia sukienka :) Lato mamy w pełni, a że w mojej szafie brakuje sukienek (bo dziwnym trafem polubiłam tą część garderoby) to już wczoraj zabrałam się za realizację.

Moja niemoc twórcza kolejny raz miała miejsce wczoraj... Usiadłam przy maszynie. W planach uszycie torby i poduszek w ramach projekty PLAS, ale natchnienie poszło chyba na spacer... W końcu pomyślałam, że biorę jeden rocznik Burdy i wybieram coś i szyję. Inaczej myślenie trwało by za długo... Padło na rocznik 2010 numer 3 sukienkę pod numerem 104. Przy wycinaniu wykroju zobaczyłam, że również model 103 bazuje na tym wykroju, więc rękawki z uwagi na porę roku zostały zmienione. Elementy zostały dzisiaj wycięte i czekają, by je zszyć :)

Mam nadzieję, że tym razem zdążę i z szyciem i ze zdjęciem przed końcem terminu :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

dalej na kanapie ;)

dziś już 5 dzień sierpnia... czas płynie ekspresowo...

na razie krótko, bo wiem, że wiele z Was czeka na wieści. jak w tytule kolejne dni sędzam głównie na kanapie... co oznacza... tak, do piątku Kropek na pewno walczył, bo beta się podwoiła :) do dnia dzisiejszego krwawień nie ma, więc jestem raczej lepszej niż gorszej myśli, ale...

gdzieś tam z tyłu głowy jest ta świadomość poprzedniej ciąży biochemicznej... najpierw radość, a potem... wiele z Was wie, jak to boli... jak bardzo chce się tego uniknąć. i tak jest u mnie. radość z  rosnącej bety pokrywa się ze strachem o to, czy doczekam w tym stanie kolejnego dnia, tygodnia... czy te 9 miesięcy to już teraz, czy jednak nie...

dlatego bałam się pisać...

nadal się boję, ale wiem, że czekacie :)

dla uspokojnia w czwartek powtarzam betę... myślę, że jeśli wszystko idzie dobrze, to powinna przekroczyć 1000... jeśli nie... hmm... postaram się mysleć pozytywnie i nie przewidywać negatywnych scenariuszy :)

czwartek, 31 lipca 2014

coś dla szyjących na poprawę humoru

W temacie oczekiwania na chwilę obecną nie wiem więcej niż wczoraj. Jeszcze czekam, @ nie przyszła, niestety pojawiły się skurcze, toteż zażyłam sobie no-spę, a na poprawę humoru zajrzałam najpierw tu <klik>, a potem tu: <klik> :)

Jest pięknie! Już nie mogę się doczekać, aż dostanę (gdzieś pewnie za miesiąc) numer w swoje łapki. Będę wertować, wertować i wertować :D Może coś uszyję... choć jak wiecie, to "może" może zależeć od wielu czynników... Niezależnie od tego, fajnie będzie mieć ten numer w swojej kolekcji :)

środa, 30 lipca 2014

jeszcze trochę cierpliwości mi trzeba

Dziewczyny zaglądające tutaj, proszę Was jeszcze o odrobinę cierpliwości oraz kciuki/modlitwę/w co kto wierzy...
Mam dzisiejszy wynik bety. Nie wynosi on 0, ale niestety zbyt wysoki jak na ten czas też nie jest. Prawdopodobnie powtórzę jutro badanie, by wiedzieć, czy rośnie... i jak organizować wyjazd do Wawy w piątek.
Dziękuję, że jesteście!

wtorek, 29 lipca 2014

jutro...

jeszcze tylko jeden dzień... jutro wybieram się na badanie i po południu będzie "wóz" albo "przewóz". jakkolwiek będzie, będzie inaczej. każda informacja coś we mnie zmieni. po każdej mam nadzieję, wrócę trochę bardziej do normalności...

chociaż w sumie nie pogniewałabym się, gdyby na te dziewięć miesięcy ten ostatni tydzień miał stać się normalnością...

myślę, że dałabym radę...

czy dostanę tę szansę?

niedziela, 27 lipca 2014

leniwie z ograniczeniami i spódnicą w tle

mijają kolejne dni... kolejne dni spędzone w większości czasu na kanapie. odkąd lekarz napisał na L4 "leżeć", wszyscy naokoło przypominają mi o tym codziennie. co oczywiście nie przeszkodziło mi, by np podlewać ogródek, wyjść na półgodzinne zakupy, zapisać się ponownie do biblioteki... ale nie zmienia to jednak faktu, że większość dnia spędzam na kanapie.

moje plany szyciowe na razie więc legły w gruzach. obiecane (że się zrobią przez ten czas torby) będą musiały poczekać. ale... udało mi się przedwczoraj i wczoraj usiąść na jakieć 0,5h do maszyny :) co można zrobić w tak krótkim czasie? wiedziałam, że nie mam czasu na odrysowywanie wykrojów (a ze względu na moje początki każde szycie raczej od tego się zaczyna). wiedziałam też, że jak będę za długo myśleć, to nici z tego będą... (chociaż lubię również to moje siedzenie i myślenie przy maszynie... cisza... spokój... i nic tego nie zakłóca :) minus jest taki że nie ma efektów ;) )

zaplanowałam więc prostą spódniczkę dresową. z szycia bluzki (tej co to miała być na dwie godziny, a wyszła "troszkę dłużej" i chyba pisałam o niej tu <klik>. bluzka nie trafiła jeszcze do szafy, bo nie wiedziałam, co można do niej założyć. spódnicę planowałam od dawna, ale jaka ona ma być? z dresówki został mi całkiem mały kawałek (myślę że coś koło 0,5x1m, ale mogło być ciut szerzej, bo moje wymiary by w 1m nie weszły ;) ). spódnica miała też być całkiem prosta - model 115 z Burdy 1/2013 <klik>. góra miała być wykończona ściągaczem, tym samym co przy bluzce - jakieś zmiany do pierwowzoru muszą przecież być ;). szablon składał się z jednego elementu. czyli wszystko wyglądało całkiem realnie :)

odrysowałam szablon. składam materiał. przykładam. i co...? no mieści się tak na styk :( o żadnym 1cm na szew nie ma mowy. ale dobra - zaryzykuję, bo 1) nic innego nie wymyślę z tego kawałka, 2) dresówka jest z elastanem, najwyżej się "trochę" naciągnie, 3) w ostateczności przekażę siostrze o trochę mniejszych wymiarach. wycięłam więc. składam. przyszpilkowywuję. przykładam do siebie. hmmm... i tu następuje spore zaskoczenie... bowiem spódnica jest o co najmniej kilka (jak nie kilkanaście) cm za szeroka. myślę więc jak to się mogło stać. wymiary mam niezmienne od ładnych paru lat. co prawda nie zmierzyłam wykroju... wykrój? dobrze go przerysowałam? w tym momencie dociera do mnie fakt, że model 115 jest częścią innego modelu (chyba 116), który jest wykrojem na długą spódnicę. nie sprawdzałam, ale logika mi mówi, że po prostu przerysowałam nie tą części wykroju :(

zostaję więc z za szeroką wersją mojej prostej spódnicy. ponieważ "żal" mi było materału, o który tak dbałam, by go wykorzystać ;) zszywam to co jest. przekładam na prawą stronę, przymierzam... no jest szeroka... ale może zrobić ją po prostu taką luźniejszą? po wycięciu paska (gdzie z kolei przezornie wycięłam dłuższy fragment, bo wymiary burdowe nijak mi nie pasowały) składam dół z górą i zastanawiam się, jak tą różnicę "zgubić". zostawiam sprawę na noc.

usiadłam wczoraj. zaczynam od prób zakładek. tak nie, tak też nie... może jednak ją zwężę? ostatecznie kończy się na malutkich zakładkach (jak to pod maszynę podejdzie), by jedno z drugim dało się zszyć. ufff... dałam radę. czy wspomniałam, że miałam na ukończeniu nić? i że coraz bielsza rolka nie uspakajała?

zostało mi wykończenie dołu... które zostawiłam na chwilę obecną na surowo. czyli nie robiłam nic :) jakieś pomysły? wykańczać, czy nie? wszak to dresówka...

w ten oto sposób uszyłam sobie pierwszy komplecik :) kolory nie zupełnie moje i po założeniu całości chyba trochę zbyt blado całość wygląda... ale jest :) efekt ocenicie, jak uda mi się zagarnąć Drugą Połówkę, by zrobiła zdjęcia...


a wracając do tematu - tak to oto wypoczywam :D o Kropku myślę aż za często i pewnie czeka mnie wielki dół, jak się okaże, że to nie ten czas jednak. staram się jednak być w zgodzie z samą sobą :)

gdyby się jednak okazało, że czeka mnie dłuższe przebywanie na kanapie, to chyba spróbuję jeszcze...?
no właśnie - co można robić na kanapie?
w moim repertuarze oprócz oczywiście korzystania z komputera (które niestety nadużywam) np w celu oglądania filmów, czytania blogów itp i faktycznego czytania (książek - stąd biblioteka, bo postanowiłam sobie przeczytać cały cykl Ani z Zielonego Wzgórza, a zabrakło mi pierwszego tomu), chyba nic więcej nie ma. wczoraj dotarło do mnie, że szyć mogę przecież ręcznie (ooo... serio? ;)), ale muszę się do niego przekonać, bo wolę jednak warkot maszyny. można również wziąć się za druty, szydełko, haft...
czas pokaże, co będzie konieczne :)

środa, 23 lipca 2014

zdałam

juppi... wreszcie i nareszcie udało się zaliczyć "paskudny" egzamin z finansów... zostały jeszcze 3, aplikacja i egzamin dyplomowy... trochę tego jest, ale dzięki temu zaliczeniu dalsza droga się otworzyła :)

to zawodowo.

prywatnie - leżę w domku. od piątku mam wypoczywać, toteż ruszam się w stanie wyższej konieczności (np dzisiejszy brak wody u babci spowodował transportowanie przeze mnie 5l butli do niej... ) mam nadzieję, że ten "dobry uczynek" nie zaszkodzi Kropkowi ;) jeszcze tydzień i badanie. tylko jak wytrzymać te dni?

miało być szycie, porządkowanie domu... miało być trochę inaczej... a tak przynajmniej nadrobię zaległości czytelnicze :D 

piątek, 18 lipca 2014

dzień na TAK

...jeszcze kilka godzina oczekiwania... a potem oczekiwania ciąg dalszy...

a więc czekam... odpoczywam... życie w ciągłym pośpiechu ma jedną zaletę. nie masz czasu, by zadawać pytania, by myśleć nad tym, co można zmienić, jak chce się żyć, co ma być jutro, za rok czy za 50 lat. często cierpię na brak czasu.

dlatego też gdy wczoraj postanowiłam obejrzeć film, wybór nie był taki prosty. miał to być film taki, którego z Drugą Połówką bym nie obejrzała, a jednocześnie taki, który mnie nie zdołuje, nie rozkręci, czyli niby taki zwyczajny, ale i taki po którym nie będę czuła zmarnowanego czasu. w takich sytuacjach czytam opisy i liczę na przypadek/natchnienie/dobrą rękę Tego z Góry :)

ten film który obejrzałam, był drugim wyborem, ale był dokładnie tym, czego wczoraj potrzebowałam. coś co daje nadzieję. polecam więc tym, którzy jej szukają. tytuł to: Charlie St. Cloud.

przed chwilą trafiłam również na kolejny. tym razem coś krótkiego, a jednocześnie pytającego "a ja?"

moim dzisiejszym marzeniem jest, by to co ma się dzisiaj stać się udało. a jeśli się uda, to niech uda się do końca. takie trochę egoistyczne marzenie, ale od czasu do czasu chyba i na takie można sobie pozwolić :)

wiem, że marzenia się spełniają. i że jak nie dziś, to może jutro, albo za miesiąc, albo za rok. Dziewczyny, nie traćmy nadziei!

czwartek, 17 lipca 2014

po egzaminie

to dziwne, ale nadal żyję ;)

do soboty w Wawie... dzisiaj jeszcze może jakiś film, może spojrzę na pracę (ale to bardzo WIELKIE może ;) ) i idę szybko spać... na nogach od 4... taaak, czasem też tak można wstać... albo nawet trzeba...

ciężki dzień... męczący fizycznie i umysłowo... jutro będzie ten z trudnych pod kątem emocjonalnym... jak i kolejne 2 tygodnie...

a w międzyczasie... w międzyczasie można będzie nadgonić to, co czeka już taaaak długo :D


wtorek, 15 lipca 2014

Piątek...

niech to będzie ten dzień...

do piątku będę kłębkiem nerwów... dużo pracy do nadgonienia, egzamin-nie-do-zdania, a potem będzie wyczekiwany od dwóch miesięcy piątek...

co będzie potem, wolę na razie nie myśleć... muszę dotrwać...

poniedziałek, 14 lipca 2014

coraz bliżej...

...do tego Dnia :)

dzisiaj, ew. jutro powinna być ustalona data. jeszcze jedno badanie.
niestety nie wszystko idzie jak po maśle... i niestety może się okazać, że to nie ten miesiąc... :( będzie smutno, ale czasem warto czekać...
życie uczy pokory... wobec czasu... wobec planów... wobec samych siebie...

 ..........................................

a jak już ten Dzień nastąpi... to mam nadzieję, że w końcu zacznie być bardziej szyciowo :)

czwartek, 3 lipca 2014

zaczyna się...

w końcu nadszedł ten dzień... wyczekiwany przez ostatnie dwa miesiące... po nim powinien pojawić się ciąg kolejnych dni, które będą przybliżały mnie najpierw do ustalenia konkretnego dnia, a potem do tego właśnie Dnia :) a po nim nastąpi czekanie... kolejne dwa tygodnie oczekiwań... dwa tygodnie niewiadomej... dwa tygodnie wielkiej nadziei, ale i wielkiego strachu...

na razie czekam na ten Dzień. już jest coraz bliżej :)

a po głowie od wczoraj chodzi mi pewna piosenka...

lubię jej energię... jej tempo... może to jest właśnie piosenka na najbliższy miesiąc? :)

p.s. czy ktoś może wie, gdzie był kręcony teledysk?

środa, 2 lipca 2014

twórcza niemoc...

dzień dzisiejszy.

jak prawie nigdy wracam do domu tak jak powinnam - czyli w ciągu 30 minut od teoretycznego zakończenia pracy. obchodzę ogródek. bawię się z psami.

po czym stwierdzam, że mogę dzisiaj coś uszyć. że mam trochę więcej czasu. po czym pada w głowie pytanie - ale co? może coś dla Chrześniaczki? może spódnicę w ramach poznańskiej akcji? może coś z tego lnu, który kupiłam ostatnio? jeśli dla Chrześniaczki, to co? jakąś kosmetyczkę? torebkę? coś z ciucha? ale jaki rozmiar? itd... następuje "100 pytań do"... pytania wiążą się z conajmniej 5-10 minutową analizą danego zagadnienia... zanim więc siadam do maszyny jest już kilka godzin później.

siadam... i albo materiału mam za mało... albo papieru do przerysowania wykroju właśnie zabrakło... albo nie mogę się zdecydować, jaki model wybrać (w czym stosik Burd wynikłych z mojego "zbieractwa" nie pomaga)

więc siedzę przy maszynie... lubię ten stan nawet jak nic nie szyję :)

wtorek, 1 lipca 2014

Prywatna Letnia Akademia Szycia - PLAS

W poprzednim poście było o wpływie LASu na moje szycie rok temu. Pomyślałam więc, by z okazji rocznicy zorganizować sobie "prywatną" wersję.

O co mi chodzi? Pamiętacie te zadania? To powtórzmy je jeszcze raz. W moim przypadku postaram się rozszerzyć o elementy, które długo chodzą mi po głowie, a się zabrać do nich nie mogę. Czasem nie trzeba dużo.

Na każde zadanie mam 2 tygodnie. Od wtorku do poniedziałku (by był czas na zdjęcie po weekendzie). Każde ze zdjęciem co najmniej końcowym. Postaram się również opisać każdy projekt i zamieścić linki, jeśli będę korzystała z tutoriali.

Plan jest więc taki:
01.07 - 14.07.2014 - torba z zamknięciem
15.07 - 28.07.2014 - komplet poduszek na zamek
29.07 - 11.08.2014 - kosmetyczka na codzienne drobiazgi
12.08 - 25.08.2014 - komplet patchworkowych podkładek
26.08 - 08.09.2014 - spódnica/sukienka z Burdy z conajmniej dwiema kropkami

A Wy? Ktoś się przyłączy?

Rok

Wczoraj zajęłam się candy. Powrzucałam banerki na stronę. Polinkowałam. Za'like'owałam gdzie trzeba. Z większości dzisiaj są wyniki. I co... Hmm.. No przecież za pierwszym razem nie koniecznie musi się udać.
Toteż nie udało się.

Tak mało rzeczy udaje się za pierwszym razem. Ale może przy okazji kolejnych?

Wiele z tych Cukiereczków była organizowana z okazji pierwszego roku życia bloga. I wtedy mnie olśniło. A ja? Kiedy zakładałam Równoważnię? Hmm... No jakoś tak to było... chyba właśnie w czerwcu zeszłego roku. Podczas jakiegoś doła i górki psychicznej, że czasem da się radę góry przenosić. (czy ktoś widzi analogię do tegorocznego wpisu "zdołowanego"? ;)  może takie bywają czerwce)

Góry nie przeniosłam, doły pozaliczałam, życia nie zmieniłam... Choć tak naprawdę to nigdy nie wiadomo... Może za kilka lat powiem, że był to rok przełomowy?

Dzisiaj mija natomiast dokładnie rok, odkąd dostałam pierwsze zadanie z Letniej Akademii Szycia. Pierwsze zamówione materiały, pierwsze tutoriale szyciowe, pierwsze zrealizowane projekty. Z trzech z nich byłam naprawdę zadowolona, jednego do dnia dzisiejszego nie skończyłam w pełni, a jeden "efekt" niestety zgubiłam. Ale wtedy to tak naprawdę się zaczęło.
Jeszcze rok temu nie przyszło by mi do głowy, że Burdy mają jakieś zastosowanie ;) że można ostatni grosz z wypłaty wydać na kawałek bawełny :D oraz że chętnie będę zwiedzać... ciucholandy... (zawsze uważałam, że nie będę zabierać ciuchów tym, którzy mają w życiu trudniej ode mnie... toteż nawet jak teraz wchodzę, to szukam np. zasłon, pościeli itp.)
Przez ten rok uszyłam tyle, ile uszyłam. Pomysłów jak zwykle jest więcej, czasu jak zawsze brak. Plany... o planach to można by osobny post napisać...

Czego mi brakuje? No chyba najbardziej wytrwałości w pisaniu postów oraz zdjęć na tym blogu (innych rzeczy też, ale te rzucają się od razu w oczy). Spróbuję "coś" z tym zrobić.

I to by było na tyle... bo jak to wczoraj przeczytałam "żegnać się nie zamierzam, więc podsumowywać nie będę". Lubię takie myśli.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

coś nowego...

dzisiaj trochę zmian... przez cały czerwiec zakładałam, że usiądę do bloga i powprowadzam trochę zmian, by tym blogiem stał się jeszcze bardziej... (pomijając oczywiście fakt, że podstawowym elementem powinny być posty, których tu tyle, co kot napłakał... ;) )

chciałam jednak, by był jeszcze trochę mój, a jednocześnie mówiący coś o mnie... czyli możecie przeczytać krótkie "o mnie" - to na razie super krótka wersja... ale jest!
no i obserwowane blogi - ułatwienie dla mnie, by śledzić je w prostszy sposób... z biegiem czasu może się okazać, że będzie ich za dużo, ale mam nadzieję, że te do których w międzyczasie zaglądać nie będę, postaram się z listy usuwać. by było czysto i przejrzyście :)

dodałam również banerki do candy - ja nie mam szczęścia do takich zabaw, ale od początku jak przeglądałam blogi rękodzielnicze to byłam pod wielkim wrażeniem tego, że ludzie potrafią się dzielić. tak po prostu, za free... np. dobra, zdaję sobie sprawę, że jest to reklama... ale mimo wszystko. widziałam metry materiałów na wydaniu, piękne patchworkowe poduszki, o biżuterii nie wspominając (bo to nie mój klimat na dzień dzisiejszy).
tak więc są i banerki u mnie.

może kiedyś przyjdzie czas i na candy u mnie? jak już zrealizuję cel podstawowy - czyli zacznę pisać... i wstawiać zdjęcia.

kiedyś pewnie to nastąpi :)

czwartek, 19 czerwca 2014

nie wiem...

nic... albo i jeszcze mniej...
dziś mam dzień "doła". niepotrzebna (jeśli chodzi o dzisiejszy dzień) dyskusja o pracy i nie mogę złapać równowagi. psychicznie jestem już zmęczona.
nie wiem, co chcę osiągnąć w życiu. czy ktoś to wie? czy wie, jaką iść drogą? gdzie skręcić, a który zakręt lepiej ominąć?
planowałam w tym roku, by powoli (również dzięki temu blogowi) zmierzać w kierunku równowagi. właśnie tej psychicznej. by nie pozwalać sobie na dołki i doły. by iść naprzód.
dzisiaj nie umiem :( dziś jest dzieś z krokiem w tył.

za to wczoraj udało mi się przeczytać "przez 10 minut". całkiem ciekawa pozycja, natrafiona przypadkiem. postaram się pokusić o krótką recenzję następnym razem :) i może od lipca wdrożę własne "10 minut"? kto wie? na drogowskazy trafia się przecież przypadkiem...

piątek, 6 czerwca 2014

Szczecin Szyje... na każdy miesiąc coś nowego :)

Lubię wyzwania szyciowe na stronie Szczecin Szyje. Obserwuję je już baaaaardzo długo. Przy każdy Sew Along zastanawiam się "brać udział, czy nie brać"... Zawsze jest wiele "pewnie nie dam rady" albo "przecież nie mam czasu" i "nie zdążę"... Mimo iż miesiąc to całkiem sporo, a czau spędzam na różnych blogach więcej niż przy maszynie :(

Pierwszy raz zgłosiłam się w kwietniu. Zadanie - uszyć coś z dresówki. Coś dla mnie, bo dresówki w szafie nie brakuje. A i w dniu, w którym się zgłaszam, prawie kończyłam pierwszą bluzkę dresówkową... Wydawało się to tak realne...

Kwiecień był jednak dla mnie trudnym miesiącem. Rozjechanym "na maksa"... Wyjazdy do Warszawy, pobyt w klinice i zabiegi... a w międzyczasie praca, praca, praca, bo przecież Pity nie zaczekają... no i święta. Nie było łatwo. Wyszło, jak wyszło. SAL niestety się nie udał :(

Z tego też powodu nie chciałam zgłaszać się do majowego. Co prawda podkładki kuszą, materiały czekają... ale... bywa różnie z szyciem. No i maj minął... Mamy czerwiec. SAL zakłada uszycie bluzki. Hmm... kupiłam ostatnio jakieś materiały, które chcę właśnie w bluzkę zamienić :) O! Może tym razem wyjdzie! Trzymajcie kciuki :)

p.s. w planach jest również realizacja kwietniowego SALu :)

środa, 28 maja 2014

Zbieractwo - czyli o tym, dlaczego kupuję stare Burdy

Dzisiejszy wpis bardziej dla nieszyjących niż szyjących... Na początku krótki słowniczek - tytułowa Burda to czasopismo. Teoretycznie o modzie, dla mnie ważniejsze jest jednak to, że to czasopismo z wykrojami. Przez jakiś czas (czyt. przez całe życie aż do zeszłorocznej jesieni) absulutnie przeze mnie niezauważalne w kioskach. No dobra, wiedziałam, że istnieje, bo bywały kiedyś w domu, jak jeszcze moja mama nam szyła od czasu do czasu w czasach, gdy za wiele kupić się nie dało (i okazało się, że te Burdy z tamtego czasu gdzieś jeszcze w posiadaniu mamy się znajdują :) ). Była to jednak dla mnie tak ważna pozycja jak np jakakolwiek gazeta o samochodach. Czasami nawet zastanawiałam się, po kiego wydają w ogóle jeszcze takie gazety, skoro się już nie szyje... Sic...
Otóż szyje się! I od zeszłorocznej jesieni, kiedy to wpadłam na pomysł, że szyć każdy może, jeden lepiej drugi gorzej, czyli również ja, każde wydanie owej Burdy w kiosku przeglądam.
Z czasem trafiłam na blogi, gdzie regularnie opisywane są zapowiedzi numerów. I tak oto prawie miesiąc temu zobaczyłam zapowiedź numeru czerwcowego. Przyznam, że nie zachwycił mnie, ale... (o kupowaniu będzie za chwilę). I tak oto czekam... Dzień oczekiwany wydania do podobno 30 albo 31 maj. Czyli już całkiem niedługo. Ufff... By nie było jednak za dobrze, dzisiaj zobaczyłam krótką zapowiedź następnego numeru. Kilka pozycji, które zachwyciły mnie bardziej :) Ale czekać przyjdzie mi na nie niestety jeszcze trochę... W Niemczech numer lipcowy ma się ukazać 11.06. Kiedy będzie w PL - o tym przekonamy się po nabyciu numeru, który pojawi się już za kilka dni...

Wracając jednak do tematu postu - zbieractwo. Przez niektórych nazywane chorobą, przez innych chomikowaniem, przeze mnie po prostu zaspokajaniem potrzeb. Staram się kupić każdy numer, który wychodzi, bo wychodzę z założenia, że może jak nie teraz, to za kilka(naście) bluzek, spodni czy sukienek będę w stanie uszyć te modele, których obecnie nie potrafię. Kupuję również starsze numery. Gdy pewnego dnia kilka takich zostało przyniesionych przez listonosza, koleżanka z pracy zapytała, po co mi one, skoro już takich ubrań się nie nosi? Hmm... ale jak to? Czy muszę szyć tylko to, co jest obecnie modne? A nie wolno mi tego, czego mi właśnie z powodu mijania owej mody brakuje, a co bardzo kiedyś lubiłam? Moda modą, a ja mam swoją szafę i modzie wara od niej ;) Na domiar złego (dla mnie dobrego) udało mi się kupić za całkiem dobrą cenę całkiem sporą ilość starych Burd (od ok 2000 roku do 2009). Pudło ważyło ok 16 kg, więc można sobie wyobrazić ilość... Oglądając je też przez chwilę pomyślałam - czy to ma sens?

Po czym w weekend zabrałam się za szycie kompletu dla bratanka - spodnie i koszulka. Proste? Pewnie tak, ale dla osoby, która nie ma styczności z ubrankami dziecięcymi i nie może odrysować sobie proporcji było to nie lada wyzwanie. No ale są Burdy, a w nich wykroje dla dzieci (numerów typowo dziecięcych z wiadomych względów na razie nie zamawiałam). Hmm... Tylko dlaczego większość wykrojów uwzględnia dziewczynki? A chłopięce to głównie 3-kropkowe spodnie, na które mimo szczerych chęci porywać się jeszcze nie będę. Tak więc przejrzałam całkiem sporo numerów, zanim natrafiłam na to, co zamierzałam uszyć. Luźne spodnie i luźna koszulka. Jedna i dwie kropki. Luz, blues... maszyna do szycia... oraz kilka godzin (czyt. trochę piątku i sobota) i prezent był gotowy. Gustowne opakowanie powstało w niedzielę, ale już nie z wykroju Burdowego. Podsumowując - zamawiając te chyba 60 numerów nie przyszło mi nawet do głowy, że już tego samego dnia zdążę jeden z nich wykorzystać. W każdym razie nie żałuję ich kupna!

Dzisiaj zamówiłam kolejne "starocie". Mój plan "pozaszyciowy" - zebrać całe roczniki od roku 2000. Lata 90-te i wcześniejsze zostawię, jak już będę na etapie, by wyłuskać z nich to, co w danym momencie będzie mogło "zabłysnąć". Tak więc w nabliższym czasie czeka mnie przegląd i spis posiadanych już numerów.

Ale najpierw... finanse... Burdy zostawiam na wolną chwilę od nauki... Bo na przyjemności trzeba sobie zasłużyć!

sobota, 10 maja 2014

Proste zasady na początek

Będzie znowu szyciowo :) Chociaż częściowo, ale będzie :D

Trafiłam od rana na najnowszy wpis Adeli odnośnie rad szyciowych <klik>. Polecam wszystkim na początek, jak i tym, które już szyją.

A jak było u mnie?
Maszynę kupiłam... Mimo iż nie szyłam wcześniej i nie byłam pewna, że to pokocham. Niestety tak już mam, że każde nowe hobby wiąże się z dużymi wydatkami. I gdyby jeszcze się nie kończyło zbyt szybko, to było by dobrze. Bywa z tym różnie. Więc takiego podejścia zdecydowanie nie polecam.
Moją pierwszą maszyną była Janome MiniSew. Używana, niby dziecięca, stosunkowo tania. Uszyłam na niej wszystkie zadania z Letniej Akademii Szycia z zeszłego roku... i jestem z niej strasznie dumna. Na początek jest bardzo, bardzo fajna. I mimo iż używając tylko jej, brakowało mi tych i innych opcji, mimo iż "odmawiałam" sobie kolejnych zadań, bo "z tą maszyną nie dam rady", to dzisiaj wiem, że to było bardziej moje lenistwo, niż uzasadniowe argumenty. Nie dałam sobie i maszynie szansy, by sprawdzić, jak poradzimy sobie w trudniejszych warunkach. No dobra, może wielkich patchworków bym na niej nie uszyła, ale nie jedną poszewkę przepikowaną na prosto na pewno tak. Trzeba mimo wszystko podnosić sobie poprzeczkę, nawet jak się wydaje, że nic z tego nie wyjdzie. Stopniowo, małymi kroczkami... Wyjdzie :)

Dla mnie radą z cyklu "the best" jest: "Aby nauczyć się szyć na maszynie trzeba tego chcieć, mieć dużo zapału, zaparcia i nie zrażać się porażkami, bo porażki są wpisane w szycie - szczególnie na początku." 
Tyle że dla mnie jest to rada bardzo uniwersalna. Tak naprawdę, by cokolwiek w życiu się nauczyć, przygotować, zrobić, trzeba i bardzo chcieć i nie zrażać się porażkami. Porażki... zdarzają się każdego dnia, ale pomagają nam iść do przodu. Tak aktualne dla mnie po ostatnich nie-szyciowych wydarzeniach... Tak ważne słowa. Zapamiętam. Dziekuję Adelo :)

piątek, 9 maja 2014

... która mija...

Moja Iskierka Nadziei zgasła... Tak szybko jak się pojawiła, tak szybko odeszła... Przemijanie... Ile znaczy dla nas każdy dzień, każda chwila... Ile znaczy czas... godzina... minuta... sekunda... Ile czasu tracimy na to, co znaczenia nie ma...

za dużo...


a mimo to każdego dnia dostajemy szansę... na nowo możemy stawić czoła temu, co ucieka nam przez palce...

czwartek, 8 maja 2014

Miesiąc pełen nadziei...

Na chwilę obecną tylko i aż tyle... Przed chwilą znalezione w sieci... a tak bardzo mi potrzebne...

Ks. Jan Twardowski
ZACZEKAJ

Kiedy się modlisz - musisz zaczekać
wszystko ma czas swój
wiedzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
niewysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione
dopiero się staje
Pan wie już wszystko nawet pośród nocy
dokąd się mrówki nadgorliwie spieszą
miłość uwierzy przyjaźń zrozumie
nie módl się skoro czekać nie umiesz

niedziela, 6 kwietnia 2014

bez zdjęć... ale zadowolona :)

Weekend za mną... planów było sporo, większość "pracowych", trochę "uczeniowych"... najmniej pewnie tych szyciowych...
W piątek postanowiłam dokończyć moją "2-godzinną bluzkę szytą przez 3 weekendy". doszedł więc 4 weekend, ale bluzka została ukończona :) pasuje, podoba się i jak ją tylko uprasuję (ciii... to nie wchodzi to kategorii "szycie" ;) ), to na pewno trafi do mojej szafy. mam nadzieję, że w końcu trafi i tu :)
Na tym szycie miało się zakończyć. Przeniosłam maszynę z powrotem do kącika szyciowego, w którym nadal lampy brak, więc jak jest ciemno, to szyć się nie da... Przy okazji zrobiłam porządek w salonie, by w końcu móc zająć się pracą i nauką. Tak jest! Taki był plan!
Niestety plany planami... Siły sobotnie nie sprzyjały... Więc postanowiłam skorzystać z tego, że dłużej jest jaśniej... i wróciłam do maszyny :)
Też tak macie, że jak już chcecie poświęcić chwilę na szycie, to nie wiadomo od czego zacząć? A potem jest "gdybym wiedziała, że tyle tu posiedzę, to... " ;) Z krótkich projektów postanowiłam więc zrobić materiałowe pudełko na szyciowe dodatki. Ponieważ miało to być po części testowe pudełko (nie miałam do dyspozycji komputera z tutorialami, więc zdawałam się na własną pamięć), wybrałam materiał, który przy przybyciu do mnie, mnie niestety nie zachwycił. Na czarnym tle folkowe kwiaty... Nie było by źle, gdyby nie struktura tego materiału, który wydawał mi się zbyt sztuczny, by użyć go do np poduszek. Wykroiłam jeden kawałek, potem drugi, potem ocieplina... Zszyłam jeden... i wtedy dotarło do mnie, że wypadałoby przepikować zewnętrzną warstwę razem z ociepliną, by lepiej się całość trzymała. Ale jak? Jak trening, to trening... No i pojechaliśmy zwykłą stopką po obrysach liści i kwiatów. Zabawa całkiem fajna :) chociaż na drugi dzień (bo niestety po godzinie takiej zabawy zrobiło się jednak na dworze ciemno) patrzyłam na te małe kwiatuszki z lekką dezaprobatą ;) Wiem, wiem... szycie uczy cierpliwości... Dzisiaj było jej mało... Wolę jednak szyć mając komfort psychiczny, że nie zabieram sobie czasu z innej bardzo ważnej czynności. Jeszcze trochę i tak będzie :) Wracając do pudełka - przepikowane, połączone i skończone :) Druga Połówka oceniła materiał jako "bardzo fajny", więc zaczynam żałować, że jednak zyt wiele do już nie zostało... ale za to pomyślę o czymś tylko dla niego :) A ten uszytek? Trafi do kącika krawieckiego i będzie strzec "resztek materiałów" :) Do kompletu muszę zrobić jeszcze jedno na resztki nici, by nie plątały się po stole, jak jeżdżę materiałem po okręgu próbując coś wypikować... A potem kolejne do łazienki... Ups... pojawiają się plany... A te, jak widać na początku, realizują się w innym tempie, niż te nie-plany ;)
p.s. mam nadzieję, że razem ze zdjęciami bluzki pojawią się i zdjęcia pudełeczka :)

środa, 2 kwietnia 2014

Na przyszłość - nie krakać...

Miało być pięknie... No w sumie jest :) Za oknem :D Blogowo posucha, mimo iż od kilku dni myślę, by tu przysiąść i coś napisać. Miesiąc się zakończył, więc czas na podumowanie. Może na dzisiaj chociaż to? Tak dla siebie na pamiątkę ;)

1. uszytkowo jest fatalnie... nic... null... zero... dokończonych prac :( Od trzech (albo czterech) tygodni siadam w weekendy do bluzki... którą według opisu szyje się w dwie godziny :O
aaa... zupełnie zapomniałam, że jednak coś uszyłam :D w pierwszy weekend marca przysiedziałam ze dwa wieczory i uszyłam bluzę kopertową dla matki-karmicielki ;) już teraz pamiętam, że to to, o czym wspominałam w poprzednim wpisie... :)
2. książki niestety żadnej nie skończyłam... tzn skończyłam tą, o której pisałam w lutym. ale skoro o niej pisałam, to się ta nie liczy. trzeba się zebrać i doczytać inną :)
3. psie sztuczki stoją w miejscu - no comment :(
4. wpisy - j/w :( (ten jeden marcowy wszak wiosny nie uczynił)
5. gra - uuuu... o ile mnie moja pamięć nie myli (a zdarza jej się jednak mnie mylić - patrz pkt 1) to chyba i tu nic godnego wpisu się nie wydarzyło
6. filmy - taaak :) tu tym razem mogę co nieco napisać... w marcu na koncie pojawił się "Honey" i "Pamiętnik" oglądane z mężem oraz (w wielkim skrócie - czyt cz.I i IIIb) seria "Zmierzch" oglądana samemu... kilka wieczorów "zarwanych", ale... wracać raczej nie będę... ;)
7. i 8. - zadania... czas najwyższy się za nie wziąć, bo w marcu do teorii z finansów kilka razy siadałam, ale z zadań to chyba tylko 1 mam na koncie. stanowczo za mało... a egzamin niestety tuż... tuż...
9. spacery - na szczęście uratował mnie ostatni weekend :D sobota - chyba coś pow. 5km, niedziela - 7-8km... nie mierzyłam dokładnie... bo dobre towarzystwo i stała bądź co bądź weekendowa/wakacyjna trasa tego nie wymagała :)
10. płyty... chyba cisza...? chociaż nie! ulubiona "Masakra" grała nie raz... oraz kilka innych płyt Republiki
11. osoby - byliśmy u matki-karmicielki? tzn ona była u rodziców i ja też u rodziców... to się widziałyśmy, nie ;) ano i była z mężem i synem-karmionym
12. miejsca - może nie nowe... ale jak co roku wypad na Pyrkon to jak wyprawa wakacyjna... każdy chce jechać, bo fajnie, bo tradycja, bo... tysiąc innych powodów... ale tysiąc pierwszym jak to w marcu jest "terminy nas gonią, może sobie odpuścimy?"... ale się udało! na koncert Maskotki zdążylismy... jest super :)

Uff... nie było tak źle? Było? 6/12... hmm... może jednak "no comment" co by nie krakać na przyszły miesiąc...


niedziela, 16 marca 2014

Nie jest różowo...

Nie wiem, czy wszyscy tak mają? U mnie plany są chyba tylko od planowania, a od realizacji to już inna para kaloszy :( Zgodnie z założeniami wielkopostnymi - miało nie być FB. No i nie ma... Więc o co mi chodzi? Hmm... jeśli siadam do kompa, by np popracować (chociaż w sumie jest niedziela rano i tak sobie uświadamiam, że niekoniecznie jest to szczyt moich marzeń jak na tą porę dnia i tygodnia) to od czego zaczynam? Od odpalenia blogów :D Taaak! Mój umysł nie pracuje, póki nie przejrzy tryliona różnych blogów (głównie szyciowych). Potem następuje chwila przemyślenia pt "może coś sobie dzisiaj uszyję", następnie szukanie "co by to mogło być", czasem już nawet wybór materiału się pojawia i ich przeglądanie (a chyba każdy wie, że to nie trwa 5 czy 15 minut), by w końcu... uświadomić sobie, że mam PRACOWAĆ :(

No to odpalam program... a że odpala się chwilę dłuższą niż mrugnięcie powieką... to jeszcze na "xxx" minut siadam do blogów :D

Hmm... chyba nie o to mi chodziło przy moim "trudnym do zrealizowania" postanowieniu...
Też tak macie?

Pomarudziłam, a teraz czas do pracy... im szybciej skończę, tym więcej będę miała wieczorem czasu, by usiąść do maszyny :)

niedziela, 9 marca 2014

Marcowo...

Kolejny miesiąc za nami... Strasznie szybko ten rok pędzi... Albo też ja nie umiem go zatrzymać na 5 minut. Chociaż może nie myślę o tym, by próbować. Czas z tym skończyć, może chociaż na te przysłowiowe 5 minut i wziąć się w garść.

Postanowienia noworoczne wychodzą jak wychodzą. Jak widać wpisów nie ma więcej, niż jest. Psy też średnio zadowolone. I zadania same policzyć się nie chcą. A ponieważ jak w marcu porządnie się za powyższe nie wezmę, to na pewno lepiej później nie będzie, postanowiłam zrobić sobie postanowienie wielkopostne. W końcu 40 dni łatwiej wytrzymać, niż cały rok, a lepsza taka motywacja niż żadna. Wielki Post jest więc dla mnie okresem ... bez tzw Twarzoksiążki. Na FB wpis jest, więc mam nadzieję, że zainteresowani kontaktem ze mną dotrą na maila/telefon. W ostateczności zainstalowałam na telefonie Messengera, by móc dokończyć rozpoczęte konwersacje, ale na tym FB się kończy. Na razie trzymam się całkiem dobrze. Np wczoraj zauważyłam, że przez 2 dni nie usiadłam w domu do komputera :) Juppi!!! A co za tym idzie wykorzystałam czas w inny sposób. Jak - mam nadzieje, że o tym będą kolejne wpisy :) I mam nadzieję, że marzec będzie tym miesiącem, gdzie "ja kontra zadania noworoczne" będzie ciekawym wpisem i motywacją na dalsze miesiące. Bo przecież chcieć do móc :)

Na koniec podsumowanie lutego:
1. 12 różnych uszytków - był jasiek i tutu plecione ;) oba potrzebne na już do sesji zdjęciowej. może więc i jakieś zdjęcie się trafi?
2. 12 przeczytanych książek - niestety nic nie zakończone...  za to rozpoczętych książek mam chyba z 3 albo 4 na szafce nocnej i wczoraj udało mi się skończyć taką, którą rozpoczęłam ostatniego marca :) o samej książce będzie później :)
3. 12 nowych sztuczek dla psów - niestety to zadanie mnie przerosło :( albo czas za szybko ucieka?
4. 12 postów na blogu tym i tamtym - jak jest to widać... czyli tu jest, a tam nie widać ;)
5. 12 rozegranych partii w różne gry - ooo... to jest... nawet chyba w więcej niż jedną? chociaż nie - nowa gra to 7 cudów świata, którą podarowaliśmy na urodziny. a że była wykorzystana od razu, to wiem z czym się ją je. a je się ją całkiem przyjemnie - polecam :)
6. 12 obejrzanych nowych filmów - ooo... hmmm... chyba? o tak... ostatniego lutego oglądałam Push w TV. nie ma to jak wieczór na szkoleniu. co można robić, siedząc samemu w hostelu? ale film całkiem wciągający :)
7. 12 zadań z finansów - :(
8. i 12 zadań z rachunkowości ;) - :(
9. 12 długich spacerów (liczą się te pow. 5km) - były 2 całkiem długie, niestety miały ok 4,5 km, ale w całkiem niełatwych warunkach - błoto w lesie nie sprzyja długim spacerom. wróciliśmy bardziej wymęczeni, niż po 7km suchymi ścieżkami, ale pogody się nie wybiera, a psy swoje wymagania mają :)
10. 12 przesłuchanych płyt z domowego archiwum - co to ja ostatnio słuchałam? Blackfield był teraz w marcu, a wcześniej? na mężowych urodzinach była i Asia i Santana i muzyka z Vicki Cristina Barcelona. było więc przyjemnie - przynajmniej wg mnie - muzycznie :)
11. 12 odwiedzonych osób - byliśmy u mężowego kumpla na jego urodzinach :) no i było kilku znajomych u nas na mężowych urodzinach :) i na babcinych urodzinach też byliśmy :D punkt wypełniony!
12. 12 odwiedzonych nowych miejsc - ten punkt będę chyba narabiać latem :P mimo bardzo zajętych weekendów (warsztaty w Wawie, urodziny kumpla i babci, mężowe urodziny, szkolenie w Wawie) to chyba na nowe miejsce czasu tym razem nie starczyło :(

Podsumowując - 6/12 - połowa jest, a połowa leży i kwiczy... Może dokwiczy się za miesiąc?

niedziela, 2 lutego 2014

idzie luty...

Kolejny miesiąc za nami... Styczeń minął stanowczo zbyt szybko... Albo ja zbyt długo przesiaduję tu i ówdzie i czas ucieka mi przez palce ;) Powinnam zrobić anty-12-tkę ;) czyli czego nie planuję robić przez rok :D na pewno na pierwszym miejscu byłoby siedzenie przy kompie, zamiast np siedzenia przy maszynie... dobra, mam jeszcze 11 miesięcy by to zmienić.

Styczeń był jaki był. Pod kątem szlachetnej 12-stki nie taki zły. Przynajmniej tak mi się wydaje. Ale spójrzmy:
1. uszytki - hmm... prawie spodnie się liczą? a kupienie materiałów na x poduszek? nie? no dobra - uszyłam "ocieplacz" na okno :D w biurze okna nie szczelne, więc przy pomocy kawałka materiału i kulek styropianowych powstał "ocieplacz". mała rzecz, godzinka szycia... a cieszy :) i oko i mam nadzieję niejedno gardło, które przy oknie siedzi.
2. książki - tak... udało mi się wreszcie skończyć Chustkę... polecam, zwłaszcza tym, którzy nie oczekują, że lektura będzie łatwa, prosta, przyjemna... i zakończona happy end'em. Chustka jest wydrukowanym blogiem Joanny Sałygi. Czekam na drugą książkę oraz film. Nie to, bym lubiła cudze nieszczęścia, ale wg mnie takie historie uwrażliwiają i uczą doceniać to, co mamy. Każdy dzień.
3. sztuczki - no dobra... to leży... były pomysły, ale chyba żaden nie jest tak zaawansowany, by był skończony. będzie trzeba nadrobić.
4. posty - tu był :D tam nie :(
5. gry - hmm... chyba już po północy w sylwestra rozgrywaliśmy jedną partię kolejek :D
6. filmy - tak, ale bez męża - wzięło mnie na kilka tanecznych... takie przyjemne kino na wieczór...
7 i 8 - zadania leżą i kwiczą :( ale jak w lutym nie będzie poprawy, to marnie widzę moje przygotowanie do egzaminu
9. spacery - był na pewno jeden 7km na początku stycznia, późniejszych nie mierzyłam, ale jak zrobiło się biało i jak na lodowisku, to ograniczyliśmy spacery do najbliższej nie-solonej okolicy
10. płyty - przesłuchanych różnych chyba z 3-4 podczas robienia inwentury :D takie przyjemne i pożyteczne :)
11. osoby - no właśnie :) był dzień babci przecież :D
12. nowe miejsca - ooo... mam... nowa (dla mnie, bo byłam tam pierwszy raz) pierogarnia w Warszawie. już mam dwie odwiedzone i do każdej z chęcią wrócę. pieczone pierogi z różnymi "dziwnymi" nadzieniami są the best :)

efekt: 8/12... jest co nadrabiać, ale zawsze mogło być gorzej :D

a teraz zgodnie z informacją telefoniczną "czas iść spać"... (od nowego roku ustawiłam sobie przypomnienie na telefonie - codziennie o 22 mam informację... trzeba sobie jakoś radzić i nie obciążać głowy "zbędnymi" drobiazgami ;) )

jutro muszę obmyśleć prezenty - jeden dla chorego bratanka, a drugi dla świeżo-urodzonego siostrzeńca... będą dwa nowe uszytki :)

piątek, 3 stycznia 2014

Dwunastka, czyli po zadaniu na każdy miesiąc

Dwanaście różnych zadań do wykonania w każdym miesiącu, albo po zadaniu na każdy miesiąc. Jak kto woli, jak lubi, jak komu wygodnie.

Moja dwunastka w kolejności jak przyjdzie mi na myśl :)
1. 12 różnych uszytków - czyli nie 5 jaśków większych i 7 mniejszych ;)
2. 12 przeczytanych książek - najlepiej takich, których jeszcze nie czytałam, ale wliczam te już rozpoczęte w 2013
3. 12 nowych sztuczek dla psów - niezależnie od psa, bo obie sunie różnie się uczą
4. 12 postów na blogu tym i tamtym - nie będzie wbrew pozorom z tym lekko
5. 12 rozegranych partii w różne gry - planszowe mam na myśli oczywiście
6. 12 obejrzanych nowych filmów - z naciskiem na nowych i najlepiej w towarzystwie męża
7. 12 zadań z finansów
8. i 12 zadań z rachunkowości ;) - tego i tego poprzedniego powinno być znaaaacznie więcej
9. 12 długich spacerów (liczą się te pow. 5km)
10. 12 przesłuchanych płyt z domowego archiwum
11. 12 odwiedzonych osób - ale liczą się babcie, prawda ;)
12. 12 odwiedzonych nowych miejsc :)

Uff... wbrew pozorom nie było łatwo... Zobaczymy, jak będzie z realizacją :)

Nowy Rok.. nowe plany?

Cisza tu jak makiem zasiał ;) Z mojej winy. Jak to zwykle ze mną bywa, systematyczność nie jest moją dobrą stroną. Czas będzie nad tym popracować!

Tymczasem minęły Święta, Nowy Rok też powoli mija i petard już nie słychać. I dobrze :) Petard nie lubię. Niedobrze jednak, bo mija czas trochę większej laby niż zazwyczaj. Jeszcze tylko do 3 Króli, a potem codzienność. Chociaż może w tym roku będzie lepiej? Może uda się dłużej utrzymać i realizować noworoczne postanowienia?

A jak u mnie? Postanowienia jakieś są. Szyciowe też. Wszystkich tu nie przedstawię, ale może spróbuję z czymś takim: Dwunastka, czyli po zadaniu na każdy miesiąc :)

Stary Rok pożegnałam mnóstwem nowego/używanego zakupionego materiału, do rzeczy wszelakich. Zobaczymy jak szybko uda się znaleźć miejsce na coś nowego ;) Udało mi się uszyć całkiem sporo prezentów. Były i jaśki i rękawice kuchenne, torba na zakupy i torba na laptopa. Podobno się podobało :) Dla siebie chyba nic nowego nie szyłam. Chyba, bo ostatni wpic był tak dawno, że pamięc już zawodzi ;) Za to zaczęłam pierszego pluszaka (który czeka na wypchanie i zaszycie) oraz bluzkę (której rękawy stoją pod znakiem zapytania) i kilka innych projektów. Obawiam się, że zima się skończy, a ja pozostanę ze świątcznymi materiałami na rok przyszły ;) Albo zrobię czerwone zajączki wielkanocne, bo może jak nie Boże Narodzenie, to chociaż Wielkanoc będzie biała ;) Oby nie!

Pozdrawiam i zabieram się za Dwunastkę :)