środa, 28 maja 2014

Zbieractwo - czyli o tym, dlaczego kupuję stare Burdy

Dzisiejszy wpis bardziej dla nieszyjących niż szyjących... Na początku krótki słowniczek - tytułowa Burda to czasopismo. Teoretycznie o modzie, dla mnie ważniejsze jest jednak to, że to czasopismo z wykrojami. Przez jakiś czas (czyt. przez całe życie aż do zeszłorocznej jesieni) absulutnie przeze mnie niezauważalne w kioskach. No dobra, wiedziałam, że istnieje, bo bywały kiedyś w domu, jak jeszcze moja mama nam szyła od czasu do czasu w czasach, gdy za wiele kupić się nie dało (i okazało się, że te Burdy z tamtego czasu gdzieś jeszcze w posiadaniu mamy się znajdują :) ). Była to jednak dla mnie tak ważna pozycja jak np jakakolwiek gazeta o samochodach. Czasami nawet zastanawiałam się, po kiego wydają w ogóle jeszcze takie gazety, skoro się już nie szyje... Sic...
Otóż szyje się! I od zeszłorocznej jesieni, kiedy to wpadłam na pomysł, że szyć każdy może, jeden lepiej drugi gorzej, czyli również ja, każde wydanie owej Burdy w kiosku przeglądam.
Z czasem trafiłam na blogi, gdzie regularnie opisywane są zapowiedzi numerów. I tak oto prawie miesiąc temu zobaczyłam zapowiedź numeru czerwcowego. Przyznam, że nie zachwycił mnie, ale... (o kupowaniu będzie za chwilę). I tak oto czekam... Dzień oczekiwany wydania do podobno 30 albo 31 maj. Czyli już całkiem niedługo. Ufff... By nie było jednak za dobrze, dzisiaj zobaczyłam krótką zapowiedź następnego numeru. Kilka pozycji, które zachwyciły mnie bardziej :) Ale czekać przyjdzie mi na nie niestety jeszcze trochę... W Niemczech numer lipcowy ma się ukazać 11.06. Kiedy będzie w PL - o tym przekonamy się po nabyciu numeru, który pojawi się już za kilka dni...

Wracając jednak do tematu postu - zbieractwo. Przez niektórych nazywane chorobą, przez innych chomikowaniem, przeze mnie po prostu zaspokajaniem potrzeb. Staram się kupić każdy numer, który wychodzi, bo wychodzę z założenia, że może jak nie teraz, to za kilka(naście) bluzek, spodni czy sukienek będę w stanie uszyć te modele, których obecnie nie potrafię. Kupuję również starsze numery. Gdy pewnego dnia kilka takich zostało przyniesionych przez listonosza, koleżanka z pracy zapytała, po co mi one, skoro już takich ubrań się nie nosi? Hmm... ale jak to? Czy muszę szyć tylko to, co jest obecnie modne? A nie wolno mi tego, czego mi właśnie z powodu mijania owej mody brakuje, a co bardzo kiedyś lubiłam? Moda modą, a ja mam swoją szafę i modzie wara od niej ;) Na domiar złego (dla mnie dobrego) udało mi się kupić za całkiem dobrą cenę całkiem sporą ilość starych Burd (od ok 2000 roku do 2009). Pudło ważyło ok 16 kg, więc można sobie wyobrazić ilość... Oglądając je też przez chwilę pomyślałam - czy to ma sens?

Po czym w weekend zabrałam się za szycie kompletu dla bratanka - spodnie i koszulka. Proste? Pewnie tak, ale dla osoby, która nie ma styczności z ubrankami dziecięcymi i nie może odrysować sobie proporcji było to nie lada wyzwanie. No ale są Burdy, a w nich wykroje dla dzieci (numerów typowo dziecięcych z wiadomych względów na razie nie zamawiałam). Hmm... Tylko dlaczego większość wykrojów uwzględnia dziewczynki? A chłopięce to głównie 3-kropkowe spodnie, na które mimo szczerych chęci porywać się jeszcze nie będę. Tak więc przejrzałam całkiem sporo numerów, zanim natrafiłam na to, co zamierzałam uszyć. Luźne spodnie i luźna koszulka. Jedna i dwie kropki. Luz, blues... maszyna do szycia... oraz kilka godzin (czyt. trochę piątku i sobota) i prezent był gotowy. Gustowne opakowanie powstało w niedzielę, ale już nie z wykroju Burdowego. Podsumowując - zamawiając te chyba 60 numerów nie przyszło mi nawet do głowy, że już tego samego dnia zdążę jeden z nich wykorzystać. W każdym razie nie żałuję ich kupna!

Dzisiaj zamówiłam kolejne "starocie". Mój plan "pozaszyciowy" - zebrać całe roczniki od roku 2000. Lata 90-te i wcześniejsze zostawię, jak już będę na etapie, by wyłuskać z nich to, co w danym momencie będzie mogło "zabłysnąć". Tak więc w nabliższym czasie czeka mnie przegląd i spis posiadanych już numerów.

Ale najpierw... finanse... Burdy zostawiam na wolną chwilę od nauki... Bo na przyjemności trzeba sobie zasłużyć!

sobota, 10 maja 2014

Proste zasady na początek

Będzie znowu szyciowo :) Chociaż częściowo, ale będzie :D

Trafiłam od rana na najnowszy wpis Adeli odnośnie rad szyciowych <klik>. Polecam wszystkim na początek, jak i tym, które już szyją.

A jak było u mnie?
Maszynę kupiłam... Mimo iż nie szyłam wcześniej i nie byłam pewna, że to pokocham. Niestety tak już mam, że każde nowe hobby wiąże się z dużymi wydatkami. I gdyby jeszcze się nie kończyło zbyt szybko, to było by dobrze. Bywa z tym różnie. Więc takiego podejścia zdecydowanie nie polecam.
Moją pierwszą maszyną była Janome MiniSew. Używana, niby dziecięca, stosunkowo tania. Uszyłam na niej wszystkie zadania z Letniej Akademii Szycia z zeszłego roku... i jestem z niej strasznie dumna. Na początek jest bardzo, bardzo fajna. I mimo iż używając tylko jej, brakowało mi tych i innych opcji, mimo iż "odmawiałam" sobie kolejnych zadań, bo "z tą maszyną nie dam rady", to dzisiaj wiem, że to było bardziej moje lenistwo, niż uzasadniowe argumenty. Nie dałam sobie i maszynie szansy, by sprawdzić, jak poradzimy sobie w trudniejszych warunkach. No dobra, może wielkich patchworków bym na niej nie uszyła, ale nie jedną poszewkę przepikowaną na prosto na pewno tak. Trzeba mimo wszystko podnosić sobie poprzeczkę, nawet jak się wydaje, że nic z tego nie wyjdzie. Stopniowo, małymi kroczkami... Wyjdzie :)

Dla mnie radą z cyklu "the best" jest: "Aby nauczyć się szyć na maszynie trzeba tego chcieć, mieć dużo zapału, zaparcia i nie zrażać się porażkami, bo porażki są wpisane w szycie - szczególnie na początku." 
Tyle że dla mnie jest to rada bardzo uniwersalna. Tak naprawdę, by cokolwiek w życiu się nauczyć, przygotować, zrobić, trzeba i bardzo chcieć i nie zrażać się porażkami. Porażki... zdarzają się każdego dnia, ale pomagają nam iść do przodu. Tak aktualne dla mnie po ostatnich nie-szyciowych wydarzeniach... Tak ważne słowa. Zapamiętam. Dziekuję Adelo :)

piątek, 9 maja 2014

... która mija...

Moja Iskierka Nadziei zgasła... Tak szybko jak się pojawiła, tak szybko odeszła... Przemijanie... Ile znaczy dla nas każdy dzień, każda chwila... Ile znaczy czas... godzina... minuta... sekunda... Ile czasu tracimy na to, co znaczenia nie ma...

za dużo...


a mimo to każdego dnia dostajemy szansę... na nowo możemy stawić czoła temu, co ucieka nam przez palce...

czwartek, 8 maja 2014

Miesiąc pełen nadziei...

Na chwilę obecną tylko i aż tyle... Przed chwilą znalezione w sieci... a tak bardzo mi potrzebne...

Ks. Jan Twardowski
ZACZEKAJ

Kiedy się modlisz - musisz zaczekać
wszystko ma czas swój
wiedzą prorocy
trzeba wciąż prosząc przestać się spodziewać
niewysłuchane w przyszłości dojrzewa
to niespełnione
dopiero się staje
Pan wie już wszystko nawet pośród nocy
dokąd się mrówki nadgorliwie spieszą
miłość uwierzy przyjaźń zrozumie
nie módl się skoro czekać nie umiesz

niedziela, 6 kwietnia 2014

bez zdjęć... ale zadowolona :)

Weekend za mną... planów było sporo, większość "pracowych", trochę "uczeniowych"... najmniej pewnie tych szyciowych...
W piątek postanowiłam dokończyć moją "2-godzinną bluzkę szytą przez 3 weekendy". doszedł więc 4 weekend, ale bluzka została ukończona :) pasuje, podoba się i jak ją tylko uprasuję (ciii... to nie wchodzi to kategorii "szycie" ;) ), to na pewno trafi do mojej szafy. mam nadzieję, że w końcu trafi i tu :)
Na tym szycie miało się zakończyć. Przeniosłam maszynę z powrotem do kącika szyciowego, w którym nadal lampy brak, więc jak jest ciemno, to szyć się nie da... Przy okazji zrobiłam porządek w salonie, by w końcu móc zająć się pracą i nauką. Tak jest! Taki był plan!
Niestety plany planami... Siły sobotnie nie sprzyjały... Więc postanowiłam skorzystać z tego, że dłużej jest jaśniej... i wróciłam do maszyny :)
Też tak macie, że jak już chcecie poświęcić chwilę na szycie, to nie wiadomo od czego zacząć? A potem jest "gdybym wiedziała, że tyle tu posiedzę, to... " ;) Z krótkich projektów postanowiłam więc zrobić materiałowe pudełko na szyciowe dodatki. Ponieważ miało to być po części testowe pudełko (nie miałam do dyspozycji komputera z tutorialami, więc zdawałam się na własną pamięć), wybrałam materiał, który przy przybyciu do mnie, mnie niestety nie zachwycił. Na czarnym tle folkowe kwiaty... Nie było by źle, gdyby nie struktura tego materiału, który wydawał mi się zbyt sztuczny, by użyć go do np poduszek. Wykroiłam jeden kawałek, potem drugi, potem ocieplina... Zszyłam jeden... i wtedy dotarło do mnie, że wypadałoby przepikować zewnętrzną warstwę razem z ociepliną, by lepiej się całość trzymała. Ale jak? Jak trening, to trening... No i pojechaliśmy zwykłą stopką po obrysach liści i kwiatów. Zabawa całkiem fajna :) chociaż na drugi dzień (bo niestety po godzinie takiej zabawy zrobiło się jednak na dworze ciemno) patrzyłam na te małe kwiatuszki z lekką dezaprobatą ;) Wiem, wiem... szycie uczy cierpliwości... Dzisiaj było jej mało... Wolę jednak szyć mając komfort psychiczny, że nie zabieram sobie czasu z innej bardzo ważnej czynności. Jeszcze trochę i tak będzie :) Wracając do pudełka - przepikowane, połączone i skończone :) Druga Połówka oceniła materiał jako "bardzo fajny", więc zaczynam żałować, że jednak zyt wiele do już nie zostało... ale za to pomyślę o czymś tylko dla niego :) A ten uszytek? Trafi do kącika krawieckiego i będzie strzec "resztek materiałów" :) Do kompletu muszę zrobić jeszcze jedno na resztki nici, by nie plątały się po stole, jak jeżdżę materiałem po okręgu próbując coś wypikować... A potem kolejne do łazienki... Ups... pojawiają się plany... A te, jak widać na początku, realizują się w innym tempie, niż te nie-plany ;)
p.s. mam nadzieję, że razem ze zdjęciami bluzki pojawią się i zdjęcia pudełeczka :)

środa, 2 kwietnia 2014

Na przyszłość - nie krakać...

Miało być pięknie... No w sumie jest :) Za oknem :D Blogowo posucha, mimo iż od kilku dni myślę, by tu przysiąść i coś napisać. Miesiąc się zakończył, więc czas na podumowanie. Może na dzisiaj chociaż to? Tak dla siebie na pamiątkę ;)

1. uszytkowo jest fatalnie... nic... null... zero... dokończonych prac :( Od trzech (albo czterech) tygodni siadam w weekendy do bluzki... którą według opisu szyje się w dwie godziny :O
aaa... zupełnie zapomniałam, że jednak coś uszyłam :D w pierwszy weekend marca przysiedziałam ze dwa wieczory i uszyłam bluzę kopertową dla matki-karmicielki ;) już teraz pamiętam, że to to, o czym wspominałam w poprzednim wpisie... :)
2. książki niestety żadnej nie skończyłam... tzn skończyłam tą, o której pisałam w lutym. ale skoro o niej pisałam, to się ta nie liczy. trzeba się zebrać i doczytać inną :)
3. psie sztuczki stoją w miejscu - no comment :(
4. wpisy - j/w :( (ten jeden marcowy wszak wiosny nie uczynił)
5. gra - uuuu... o ile mnie moja pamięć nie myli (a zdarza jej się jednak mnie mylić - patrz pkt 1) to chyba i tu nic godnego wpisu się nie wydarzyło
6. filmy - taaak :) tu tym razem mogę co nieco napisać... w marcu na koncie pojawił się "Honey" i "Pamiętnik" oglądane z mężem oraz (w wielkim skrócie - czyt cz.I i IIIb) seria "Zmierzch" oglądana samemu... kilka wieczorów "zarwanych", ale... wracać raczej nie będę... ;)
7. i 8. - zadania... czas najwyższy się za nie wziąć, bo w marcu do teorii z finansów kilka razy siadałam, ale z zadań to chyba tylko 1 mam na koncie. stanowczo za mało... a egzamin niestety tuż... tuż...
9. spacery - na szczęście uratował mnie ostatni weekend :D sobota - chyba coś pow. 5km, niedziela - 7-8km... nie mierzyłam dokładnie... bo dobre towarzystwo i stała bądź co bądź weekendowa/wakacyjna trasa tego nie wymagała :)
10. płyty... chyba cisza...? chociaż nie! ulubiona "Masakra" grała nie raz... oraz kilka innych płyt Republiki
11. osoby - byliśmy u matki-karmicielki? tzn ona była u rodziców i ja też u rodziców... to się widziałyśmy, nie ;) ano i była z mężem i synem-karmionym
12. miejsca - może nie nowe... ale jak co roku wypad na Pyrkon to jak wyprawa wakacyjna... każdy chce jechać, bo fajnie, bo tradycja, bo... tysiąc innych powodów... ale tysiąc pierwszym jak to w marcu jest "terminy nas gonią, może sobie odpuścimy?"... ale się udało! na koncert Maskotki zdążylismy... jest super :)

Uff... nie było tak źle? Było? 6/12... hmm... może jednak "no comment" co by nie krakać na przyszły miesiąc...


niedziela, 16 marca 2014

Nie jest różowo...

Nie wiem, czy wszyscy tak mają? U mnie plany są chyba tylko od planowania, a od realizacji to już inna para kaloszy :( Zgodnie z założeniami wielkopostnymi - miało nie być FB. No i nie ma... Więc o co mi chodzi? Hmm... jeśli siadam do kompa, by np popracować (chociaż w sumie jest niedziela rano i tak sobie uświadamiam, że niekoniecznie jest to szczyt moich marzeń jak na tą porę dnia i tygodnia) to od czego zaczynam? Od odpalenia blogów :D Taaak! Mój umysł nie pracuje, póki nie przejrzy tryliona różnych blogów (głównie szyciowych). Potem następuje chwila przemyślenia pt "może coś sobie dzisiaj uszyję", następnie szukanie "co by to mogło być", czasem już nawet wybór materiału się pojawia i ich przeglądanie (a chyba każdy wie, że to nie trwa 5 czy 15 minut), by w końcu... uświadomić sobie, że mam PRACOWAĆ :(

No to odpalam program... a że odpala się chwilę dłuższą niż mrugnięcie powieką... to jeszcze na "xxx" minut siadam do blogów :D

Hmm... chyba nie o to mi chodziło przy moim "trudnym do zrealizowania" postanowieniu...
Też tak macie?

Pomarudziłam, a teraz czas do pracy... im szybciej skończę, tym więcej będę miała wieczorem czasu, by usiąść do maszyny :)