03.12.2018
Wracam na Równoważnię. To nie takie proste, ale jedyne sensowne w dniu takim, jak dziś.
Minęło sporo czasu od poprzedniego wpisu. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze jest. U nas Synek ma już ponad 2,5 roku. Każdego dnia dziękuję za Niego, dziękuję, że się udało i że z nami jest.
Zawodowo zdałam, to co chciałam zdać.
I zdecydowaliśmy się na powrót do kliniki. To było trochę normalne, a trochę jednak dziwne podejście. Z założeniem, że będzie jak będzie... że bez psychicznej presji jest łatwiej... bez L4, bo wtedy kiedy się udało nic nie wskazywało na to, że tak będzie...
I nawet termin ct udało się zaplanować tak, by budziło to najmniej podejrzeń. Ot wyjazd do stolicy w celach stricte zawodowych przedłużony o kilka godzin.
A potem dwa tygodnie oczekiwania. Dwa tygodnie, gdy trzeba powiedzieć głowie "nie myśl". Nie wyszło mi to... Czułam się całkiem dobrze. Trochę chwilami pobolało, ale brałam to za dobry objaw. I nawet zaczęłam marzyć...
Badanie poranne wykonywałam raczej rutynowo. W poczekalni czekały 3 panie prawdopodobnie na badaniu glukozy. W ciąży. Kolejny dobry objaw.
A potem poszłam do pracy. Poklnęłam więcej niż planowałam. Rzucałam gromami na prawo i lewo. I zaczęłam czuć, że to nie jest taki dzień, jaki planowałam.
Po pracy odbiór wyniku... I wynik... Nie całkiem, taki jakiego się spodziewałam. Albo inaczej - znając moje dotychczasowe doświadczenia, to już wchodząc po jego odbiór wiedziałam, że coś poszło nie tak. Że za wiele miałam oczekiwań.
Beta - 131... 15 dzień po ct.
Wróciły wspomnienia... Wspomnienia strat... plamień... leżenia... a mimo to strat...
Poprosiłam moją Mamę o pomoc w opiece nad MC.
I zajrzałam tu... W takich momentach cieszę się, że pisałam... W takich momentach cieszę się, że mogę tu tak trochę popłakać bez łez...