sobota, 29 listopada 2014

z małej igły widły...

od rana mam dzień na marudzenie... pomarudziałam mojemu M.... poobrażaliśmy się na siebie... jak dzieci... jak często niestety bywa, zrobiłam coś z niczego, chociaż dumna z tego być nie mogę :(

mam nadzieję, że to tylko hormony spowodowane Fasolkami :) takie postaram się wytrzymywać :) i myślę, że M. też ;)

teraz jest już lepiej... emocje opadły...

wróciłam na kanapę.

i tak leżymy sobie. przy kominku. psy... ja... i (mam nadzieję) Fasolki...

... M. pojechał na zakupy :)

wtorek, 25 listopada 2014

Fasolki - czyli wracam po crio

oto i jestem ;) przepraszam od razu na chwilową ciszę, ale musiałam się zebrać...

jak w wiecie w sobotę miało być crio. jeszcze w piątek uświadomiłam sobie, że cały czas myślami byłam przy godz. 16.00, gdy tymczasem godzina "0" w tym przypadku miała być godzinę wcześniej. z racji odległości trzeba było wyjechać rano, co jednak nie oznaczało na szczęście jakiś godzin nocnych. ot 9.00, może 9.30. tak też umówiłam się ze znajomą parą, która miała z nami jechać.

wstałam... cóż... 8.30 może być? rano okazało się, że mój lek z kwasem foliowym dziwnym trafem skończył się w piątek... i trzeba będzie od rana poszukać apteki. załadowaliśmy samochód... było ok 10... jedna apteka... acti-globin? nie... folik? będzie w poniedziałek... druga apteka... acti-globin? będzie w poniedziałek... folik? hmm... chyba jest, moment... ufff :) dalej jeszcze była stacja, dom znajomych i ruszamy... z poślizgiem, ale zadowoleni :)

na miejscu w miarę szybko znaleźliśmy mieszkanie, rozgościliśmy się... i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. znajomi - zwiedzać stolycę, by w przeciwnym kierunku - zwiedzać klinikę ;) no dobra, znamy ją już na tyle dobrze, że zwiedzać nie trzeba :) dotarliśmy, wizyta w toalecie, kubek wody i czekamy. przyjęła nas moja ulubiona Pani Doktor :) od początku to dzięki niej wierzę, że nam się uda, wierzę, że to dobra droga :) usg... i pytanie "kiedy Pani piła?" każdy kto podchodził do transferów wie, że pęcherz musi/powinien był pełen. do tej pory nie miałam z tym problemów, za to ponieważ naczytałam się sporo opowieści mrożących krew w żyłach jak się przechodzi transfer przy za bardzo wypełnionym pęcherzu, chciałam by był taki akurat. nie był :( w drodze do gabinetu zabiegowego wypiłam jeszcze kubek wody. wszyscy przygotowują się do zabiegu, oglądamy nasze Fasolki (tak, tak - są dwie :) ), kładę się na fotel, przychodzi Pan Doktor, zakłada wziernik, drugi Pan Doktor bierze końcówkę usg i próbuje szukać przez brzuch tego mojego-za-mało wypełnionego pęcherza... szuka... szuka... szuka... jelita przy tym grają chyba jakiegoś marsza, bo zbyt wiele nie widać... myślę sobie, że przecież nie zawsze jest potrzebne usg by wykonać crio. ale Pan Doktor myśli inaczej. ściąga aparaturę... i wysyła mnie na kawę do poczekalni... "za 30 min po Panią przyjdziemy, pęcherz musi się wypełnić"...

idziemy do kawiarni, zamawiamy największe latte, do którego dolewamy zimnej wody (bo przez te 30 min byłaby dla mnie cały czas za gorąca). potem dostaję jeszcze szklankę wody (tak na zapas). siedzę tam i ogarnia mnie taka straszna złość... na siebie... że ich wszystkich zawiodłam... że mówiąc kolokwialnie "olałam sprawę". wiem, że inny doktor będzie teraz robił zabieg, wiem, że cała ekipa musi poczekać dodatkowe 30 minut. jest mi przykro, smutno i w ogóle mam do siebie żal, bo przez ten cały czas przygotowania do crio tak bardzo chciałam, by się udało, by było bez przeszkód... i sama schrzniłam :(

ale 30 minut to nie za wiele na użalanie się nad sobą. przychodzi pielęgniarka, wracamy do zabiegowego. tym razem pęcherz bardzo dobrze widoczny i Fasolki zostają przetransferowane tam, gdzie jest ich miejsce :) odczekujemy kolejne 10 minut. i wracamy do domu :)

po drodze wstępujemy do ulubionej pierogarni, zamawiam delikatne (opisane nawet jako ciążowe) danie, rozmawiamy z M., oglądamy co się dzieje wokoło. tak, życie toczy się dalej :) obok nas bawi się dwójka dzieci w podobnym wieku (może 4-5 lat), dziewczynka i chłopiec. i z reguły przeszkadza mi taki widok. ale tym razem nie. dzieci mimo wieku potrafią bawić się tak, by innym nie przeszkadzać, a ja uświadamiam sobie, że może za te 4-5 lat takie będą nasze?

wieczorem wychodzimy spotkać się na mieście ze znajomymi. pyszna czekolada, spokojne rozmowy, prawie zapominam, po co my tu dzisiaj przyjechaliśmy... do porządku przywraca mnie mój nos (który prawdopodobnie po kawie lub zmianach temperatury zaczyna krwawić) i podbrzusze (które wieczorem zaczyna pobolewać). czy nie przeholowałam? a może to tylko sygnał, że Fasolki szukają sobie miejsca? a może to jednak moje nerwy?

niedziela mija szybko - wracamy do domu bez zbędnych ceregieli. kładę się na swoją kanapę i zasypiam. wieczorem niestety ponownie czuję pobolewanie w podbrzuszu. w poniedziałek decyduję się jednak nie iść do pracy. to co muszę sprawdzić, robię przez sieć. a poza tym czytam i śpię. przesypiam chyba z połowę dnia, bo zmiany pogodowe niekorzystnie wpływają na stan mojego umysłu.

dzisiaj jest lepiej :) zdążyłam nawet usiąść na godzinę do maszyny do szycia, by dokończyć bluzę :) myślę, że taka godzina dwa razy dziennie mi nie zaszkodzi, a przynajmnie myśli pójdą w innym kierunku ;) przede mną dwa tygodnie - głównie w domu. muszę więc je właściwie wykorzystać :) by nie zwariować, by nie szukać "za i przeciw", a z drugiej strony może uda mi się nadgonić przygotowania świąteczne? jak tam u Was? dobrnęłyście aż tutaj? ;)

dzięki że jesteście :)

piątek, 21 listopada 2014

ważny/zwyczajny dzień

a więc jutro...

od rana wyjazd do stolycy ;) na 15.00 umówiona godzina crio. wczoraj robione usg wykazało odpowiednie endo, bo i ja i klinika była zaniepokojona, czy nie będzie za małe. za małe nie jest, za duże też nie... mogłoby być większe, ale to jakie jest, jest w sam raz. i tego się trzymajmy :)

nocleg mamy zarezerwowany. tym razem inne miejsce. praktycznie przy Polach Mokotowskich, by ze spokojem można się wybrać na spacer z psami. bo te oczywiście jadą razem z nami :) przy rezerwacji okazało się, że miekszanie jest 4 osobowe - i tu konsternacja - może kogoś znajomego zabrać ze sobą? siostra - nie, ma plany; moje rodzeństwo - nie, bo każde już ma potomka, a to daje 3 osoby... hmm... dzisiaj (mamy piątek) przedzwoniłam do kumpeli, z którą ostatnio widujamy się raz do roku. pierwsza reakcja - nie, plany... ale po ok. godzinie mój M. dostaje SMS'a "a o której ruszacie?" więc dzwonię, gadamy i na chwilę obecną są raczej na tak niż na nie :)

tak, wiem... po crio powinnam się położyć, odpoczywać itd... a nie mogę normalnie żyć? przecież jeden wieczór na mieście, by coś zjeść i zobaczyć stolycę nocą nie powinno nikomu zaszkodzić :D wierzę, że jeśli Fasolki będą silne, to nic im nie będzie :) zwłaszcza w miłej atmosferze :)

swoją drogą wierzę, że Ten u Góry poprowadzi nas tak, jak będzie najlepiej :)do tej pory staram się robić wszystko, by wyeliminować własne poczucie winy (że gdzieś sama zawiniłam). jak mi się uda, to samo udanie/nieudanie zabiegu będzie zależeć od Tego na Górze, a wiem, że on chce dla mnie jak najlepiej :)

niech to będzie ważny, ale taki zwyczajny dzień! z uśmiechem na twarzy i Fasolkami w brzuszku :)

p.s. cały czas używam Fasolek, bo z góry zakładałam crio dwóch robaczków. jak zdecydowała klinika nie wiem... na pewno dowiem się w swoim czasie (czyt. jutro)

(hmm... w tym miejscu miał się pojawić link do pewnej piosenki... postaram się następnym razem :)


wtorek, 18 listopada 2014

krótko, zwięźle i na temat

na temat crio oczywiście ;)

termin wyznaczony na sobotę. do piątku więc uzgadniam w pracy co trzeba, by w przyszłym tygodniu na kilka dni zniknąć :) jeszcze jutro muszę się dowiedzieć, jakie mam endo (bo z wrażenia, że pęcherzyk pękł oczywiście zapomniałam zapytać)...

mam nadzieję... no właśnie i coś czuję, że będzie problem, bo za dużo tej nadziei we mnie... ale zobaczymy... co los tym razem nam da?

nakręcam się, więc walnijcie mnie młotkiem w łeb, bym się obudziła ;)

poniedziałek, 17 listopada 2014

jest

jest... albo i była :) owu przyszła, pęcherzyk pękł, endo się zmienia :)

jutro dzwonię do kliniki i... mam nadzieję umawiam termin na crio :)

a teraz czas by emocje opadły... czas iść spać :) póki jest czas :D

sobota, 15 listopada 2014

wczoraj

to był długi dzień... długi i dziwny... i chyba dobrze, że nie pisałam nim wcześniej. emocje zdążyły opaść... uspokoiłam się, więc teraz powinno pójść lepiej :)

do kliniki miałam zadzwonić w czwartek. nie udało się. tzn ja dzwoniłam, ale okazało się, że lekarka odwołała dyżur. w wyniku różnych perypetii miałam czekać aż ona zadzwoni. tak więc czekałam. jak "głupia" wracałam szybko z pracy, bo na pewno lada moment będę musiała rozłożyć wszystkie wyniki przed sobą, by z nią porozmawiać... i... nie zadzwoniła...

wieczorem poszliśmy do kina - musiałam się odstresować... film polecam... spokojne kino w wersji Miyazaki'ego zawsze jest dobre :) o filmie mam nadzieję, że jeszcze kilka słów wspomnę :)

nastał więc piątek. ponownie miałam dzwonić w trakcie dyżuru. dzwonię... 5 minut minęło... nadal dzownię... kolejne 5... tak to już tam bywa... w końcu się udało. rozmawiam z lekarką. "bakterie? a Pani w tym cyklu chce podchodzić? nie lepiej wyleczyć?" (zdębiałam w tym momencie... przed oczami pojawiła się wizja kolejnego miesiąca... i ewentualnego crio przed świętami... nie... z całą pewnością wolę tego uniknąć) "to proszę przesłać skany do nas i damy znać"... hmm... no dobrze... robię zdjęcia, wysyłam. liczę na odpowiedź... w piątek się przeliczyłam...

niby nic, a po tym telefonie nie mogłam się uspokoić. tyle to mogłam załatwić od razu w środę. wysłać wyniki i czekac na telefon. a tu mamy piątek. odpowiedź najwcześniej dostanę w poniedziałek i jeszcze okaże się, że jest za późno na crio w tym cyklu. a tak bardzo na to liczyłam, że się uda. że teraz po histeroskopii będzie już ok...

wieczorem umawiam się z lokalnym ginem. testy cały czas nie wykazują owulacji, więc może coś jest nie tak. może faktycznie to nie ma być ten cykl i niepotrzebnie naciskam? jadę więc. na bakterie dostaję antybiotyk - gin stwierdza, że szkoda czasu, co dwa dni podleczę, to moje. sprawdzamy na usg pęcherzyk. jest. ufff... rośnie wolniej, ale jest. endo całkiem ładne, chociaż nie za duże, ale ma jeszcze czas. owulacja prawdopodobnie w poniedziałek/może wtorek... uspokajam się... wracam spokojniejsza...

jak zawsze pojawiają się "ale"... cykl znowu płata mi figle manipulując długością (chociaż według gina nie ma się jeszcze czym martwić), ale ważne, że jestem jeszcze przed owulacją. jeszcze jest czas na lek, na telefon do kliniki, na złapanie chwili spokoju :)

i tego spróbuję się trzymać :)

jeden dzień, a tak pełen emocji od A do Z...

czwartek, 13 listopada 2014

nadal nic...

w temacie owu nadal nic się nie dzieje. przynajmniej tak wskazują testy od 2 dni. za to odebrałam posiewy... i tam (niestety) dzieje się aż za wiele :( antybiotyk jeden za drugim oczyszcza mój organizm ze wszystkiego, i złego i dobrego. i organizm nie walczy jak powinien. odporność chyba została zaburzona... jak ją przywrócić? ktoś z Was może zmagał się z ciągłymi infekcjami? (i mam tu na myśli zarówno te "w temacie" jak i ogólne - przeziębieniowe). boję się, że mój organizm nie ma sił na ciążę właśnie z tego powodu...

jutro dzwonię do kliniki dowiedzieć się, czy (i co) w tym temacie robimy? a wieczorem jak się uda wizyta u gina. muszę się upewnić, czy ten pęcherzyk jeszcze tam jest i rośnie... czy gdzieś go przegapiłam... i cały cykl pójdzie się paść..

oczekiwanie... jak zawsze w takich sytuacjach łatwe nie jest... ale w końcu przychodzi ten dzień...

poniedziałek, 10 listopada 2014

wracając do histero...

myślę, że to ostatni post z cyklu "histero"... mam przynajmniej taką nadzieję :) otrzymany wynik histopatologiczny jest ok,  żadnych niepokojących zmian nie ma, usunięto co trzeba (i mam nadzieję, że odrastać nie będzie - podobno po histero rzadziej odrastają polipy, ale zobaczymy). tak więc temat uważam za zamknięty :)

teraz czas na nowy temat. czekam na owu. w sobotę pęcheczyk był dosyć mały (jak na 8dc), więc mam nadzieję, że tym razem poczeka do 12-14dc. i że przy okazji endometrium zdąży właściwie urosnąć (od gina dostałam coś na lepszy wzrost, więc mam nadzieję, że tym bardziej będzie teraz ok). uprzedzając ewentualne pytania - moje endo z reguły wynosiło ok 8mm w pobliżu owulacji. niby nie jest źle, ale mogło by być lepiej.

jak tylko pojawi się owu, dzwonię do kliniki i mam nadzieję, że uda się ustalić, kiedy krio :)

hmm... jakoś tak pozytywnie nastawiona jestem tym razem :) na szczęście M. sprowadza mnie zawsze na ziemię mówiąc, że albo się uda albo nie. 50% szansy i nic więcej.

a może to aż 50%? :)

czwartek, 6 listopada 2014

mam i ja...

dzisiaj trochę szyciowo i życiowo ... i niestety krótko ;)

życiowo - jutro powinnam mieć wyniki histero. mam nadzieję, że będą ok :)
swoją drogą w sobotę przyszła @, więc jeśli wszystko pójdzie ok, to w najbliższym czasie szykujemy się do crio :) życie tą myślą mimo wszystkich dotychczasowych sytuacji dodaje mi skrzydeł :) chyba lubię klinikę ;) a może chodzi o coś więcej?

szyciowo - mam i ja :) mąż stwierdził, że kupiłam sobie prezent na święta, ja twierdzę, że to zaległy urodzinowo-imieninowy ;) grunt, że jest :) proszę Państwa - overlock Privileg jest u mnie na stole i czeka na mnie ;) a tak bardziej poważnie - zakup szybki (bo nakręciła mnie sprzedaż overlocka Singera w nowootwartym Lidlu w dzień kiedy wychodziłam ze szpitala - następnego dnia już nic nie było :( ), overlock używany, bez instrukcji, a ja bez doświadczenia... jednym słowem - będzie ciekawie :D

i to na dzisiaj musi starczyć :)

sobota, 1 listopada 2014

dzień inny niż wszystkie

tym razem spędzam Wszystkich Świętych w łóżku... z przeziębieniem na karku... męczącym kaszlem w płucach... inaczej niż zwykle.

nie lubię takiego spędzania tego dnia, który od lat był dla mnie dniem rodzinnym. od lat z rodzicami jeździliśmy na groby bliższe i dalsze, od lat spotykaliśmy się z rodziną, tą dalszą, którą spotyka się najczęściej w takich chwilach, od lat uczyłam się o tych, którzy odeszli...

w tym roku siedzę w domu. nawet na Mszę Świętą mój M. zabronił mi iść, bym nie zarażała ludzi. ale od czego żyjemy w XXI wieku ;) obejrzałam ją w internecie :) a tam ksiądz zaczął kazanie tymi słowami "zazdroszczę zmarłym... ich mądrości". myślę, że to dobre słowa na dzisiaj, na najbliższy czas.

jakiej mądrości mogę nauczyć się od tych, którzy odeszli? czego mnie nauczyli jeszcze za życia? może jutro, a może dopiero w przyszłym tygodniu pójdę na groby najbliższych. przy każdym postaram się pomyśleć właśnie o tym, co chcieli by mi teraz powiedzieć...

a dlaczego o tym tutaj na blogu? nie mam natchnienia pisać w taki dzień o szyciu (mimo iż szycia ostatnio było całkiem sporo i w najbliższych dniach postaram się i o tym coś skrobnąć). męczą mnie wszelkie posty halloween'owe, ponieważ nie jestem zwolenniczką obchodów "tego zwyczaju".

natomiast całkiem niedawno odeszła moja babcia... babcia, która jeszcze w ostatnich chwilach życzyła i pytała o moją córeczkę. babcia, której nie miałam sił tłumaczyć, dlaczego my jeszcze nie mamy dzieci, mimo iż pytała o to często i już od długiego czasu. za każdym razem prosiłam ją o modlitwę w naszej intencji, w intencji naszego małego cudu. i proszę ją o to i dzisiaj.