oto i jestem ;) przepraszam od razu na chwilową ciszę, ale musiałam się zebrać...
jak w wiecie w sobotę miało być crio. jeszcze w piątek uświadomiłam sobie, że cały czas myślami byłam przy godz. 16.00, gdy tymczasem godzina "0" w tym przypadku miała być godzinę wcześniej. z racji odległości trzeba było wyjechać rano, co jednak nie oznaczało na szczęście jakiś godzin nocnych. ot 9.00, może 9.30. tak też umówiłam się ze znajomą parą, która miała z nami jechać.
wstałam... cóż... 8.30 może być? rano okazało się, że mój lek z kwasem foliowym dziwnym trafem skończył się w piątek... i trzeba będzie od rana poszukać apteki. załadowaliśmy samochód... było ok 10... jedna apteka... acti-globin? nie... folik? będzie w poniedziałek... druga apteka... acti-globin? będzie w poniedziałek... folik? hmm... chyba jest, moment... ufff :) dalej jeszcze była stacja, dom znajomych i ruszamy... z poślizgiem, ale zadowoleni :)
na miejscu w miarę szybko znaleźliśmy mieszkanie, rozgościliśmy się... i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. znajomi - zwiedzać stolycę, by w przeciwnym kierunku - zwiedzać klinikę ;) no dobra, znamy ją już na tyle dobrze, że zwiedzać nie trzeba :) dotarliśmy, wizyta w toalecie, kubek wody i czekamy. przyjęła nas moja ulubiona Pani Doktor :) od początku to dzięki niej wierzę, że nam się uda, wierzę, że to dobra droga :) usg... i pytanie "kiedy Pani piła?" każdy kto podchodził do transferów wie, że pęcherz musi/powinien był pełen. do tej pory nie miałam z tym problemów, za to ponieważ naczytałam się sporo opowieści mrożących krew w żyłach jak się przechodzi transfer przy za bardzo wypełnionym pęcherzu, chciałam by był taki akurat. nie był :( w drodze do gabinetu zabiegowego wypiłam jeszcze kubek wody. wszyscy przygotowują się do zabiegu, oglądamy nasze Fasolki (tak, tak - są dwie :) ), kładę się na fotel, przychodzi Pan Doktor, zakłada wziernik, drugi Pan Doktor bierze końcówkę usg i próbuje szukać przez brzuch tego mojego-za-mało wypełnionego pęcherza... szuka... szuka... szuka... jelita przy tym grają chyba jakiegoś marsza, bo zbyt wiele nie widać... myślę sobie, że przecież nie zawsze jest potrzebne usg by wykonać crio. ale Pan Doktor myśli inaczej. ściąga aparaturę... i wysyła mnie na kawę do poczekalni... "za 30 min po Panią przyjdziemy, pęcherz musi się wypełnić"...
idziemy do kawiarni, zamawiamy największe latte, do którego dolewamy zimnej wody (bo przez te 30 min byłaby dla mnie cały czas za gorąca). potem dostaję jeszcze szklankę wody (tak na zapas). siedzę tam i ogarnia mnie taka straszna złość... na siebie... że ich wszystkich zawiodłam... że mówiąc kolokwialnie "olałam sprawę". wiem, że inny doktor będzie teraz robił zabieg, wiem, że cała ekipa musi poczekać dodatkowe 30 minut. jest mi przykro, smutno i w ogóle mam do siebie żal, bo przez ten cały czas przygotowania do crio tak bardzo chciałam, by się udało, by było bez przeszkód... i sama schrzniłam :(
ale 30 minut to nie za wiele na użalanie się nad sobą. przychodzi pielęgniarka, wracamy do zabiegowego. tym razem pęcherz bardzo dobrze widoczny i Fasolki zostają przetransferowane tam, gdzie jest ich miejsce :) odczekujemy kolejne 10 minut. i wracamy do domu :)
po drodze wstępujemy do ulubionej pierogarni, zamawiam delikatne (opisane nawet jako ciążowe) danie, rozmawiamy z M., oglądamy co się dzieje wokoło. tak, życie toczy się dalej :) obok nas bawi się dwójka dzieci w podobnym wieku (może 4-5 lat), dziewczynka i chłopiec. i z reguły przeszkadza mi taki widok. ale tym razem nie. dzieci mimo wieku potrafią bawić się tak, by innym nie przeszkadzać, a ja uświadamiam sobie, że może za te 4-5 lat takie będą nasze?
wieczorem wychodzimy spotkać się na mieście ze znajomymi. pyszna czekolada, spokojne rozmowy, prawie zapominam, po co my tu dzisiaj przyjechaliśmy... do porządku przywraca mnie mój nos (który prawdopodobnie po kawie lub zmianach temperatury zaczyna krwawić) i podbrzusze (które wieczorem zaczyna pobolewać). czy nie przeholowałam? a może to tylko sygnał, że Fasolki szukają sobie miejsca? a może to jednak moje nerwy?
niedziela mija szybko - wracamy do domu bez zbędnych ceregieli. kładę się na swoją kanapę i zasypiam. wieczorem niestety ponownie czuję pobolewanie w podbrzuszu. w poniedziałek decyduję się jednak nie iść do pracy. to co muszę sprawdzić, robię przez sieć. a poza tym czytam i śpię. przesypiam chyba z połowę dnia, bo zmiany pogodowe niekorzystnie wpływają na stan mojego umysłu.
dzisiaj jest lepiej :) zdążyłam nawet usiąść na godzinę do maszyny do szycia, by dokończyć bluzę :) myślę, że taka godzina dwa razy dziennie mi nie zaszkodzi, a przynajmnie myśli pójdą w innym kierunku ;) przede mną dwa tygodnie - głównie w domu. muszę więc je właściwie wykorzystać :) by nie zwariować, by nie szukać "za i przeciw", a z drugiej strony może uda mi się nadgonić przygotowania świąteczne? jak tam u Was? dobrnęłyście aż tutaj? ;)
dzięki że jesteście :)
ja jestem:)
OdpowiedzUsuńNo to teraz najgorsze dwa tygodnie czekania, ale koniec będzie tego wart:) Trzymam kciuki za fasolki! Odpoczywaj i nie myśl za wiele ;)
staram się :) na razie samopoczucie dobre, bo jakoś tak wierzę, że może jednak tym razem to już będzie "ten" raz :) ale z drugiej strony jest to nasze drugie crio, więc i Fasolki są słabsze niż wcześniejsze. wszystko się może zdażyć...
Usuńufff.... a już się obawiałam, że napiszesz, że jednak coś poszło nie tak ;)
OdpowiedzUsuńczy pełny pęcherz "obowiązuje" tylko do crio, czy do transferu w ogóle?
bo ja takiego wymogu do zwykłego ivf nie miałam, więc się zastanawiam...
odpoczywaj i choć raz bądź egoistką ;)
trzymam kciuki, by się udało :)
pełny pęcherz chyba przy każdym transferze powinien być, chociaż ja też nie pamiętam, by specjalnie zwracano mi na to uwagę. bo on w sumie nie musi być super pełny, ważne by był widoczny na usg :)
Usuńmój po długiej drodze,"odsiusiuwaniu" na stacjach i nie piciu w trakcie przejazdu był po prostu pusty... i pewnie gdybym od razu po przyjściu do kliniki wypiła raz za razem dwa kubki wody, to problemu by nie było...
a egoistką bywam na codzień, więc się teraz szczególnie starać nie muszę ;)
UsuńDobrnęłam do końca (nie było to specjalnie trudne :)
OdpowiedzUsuńDbaj o siebie, odpoczywaj i pochwal się Swoimi dziełami.
Seredeczności
serio? a wydawało mi się, jak pisałam, że ciężko będzie przez to przebrnąć ;) ja mam często myśli zawiłe, więc nie wiem, czy to się nie odbija potem w postach. ale skoro czytacie, to chyba nie jest tak źle :)
Usuńo siebie staram się dbać, co prawda jednego dnia więcej, a drugiego mniej, bo to różnie wychodzi... ale jestem dobrej myśli :)
a dziełami szyciowymi się pochwalę... jak mój M. zrobi mi zdjęcia :)
Bardzo mocno trzymam kciuki za Wasz Sukces!
OdpowiedzUsuńRazy dwa :)
dzięki :)
Usuńi przyznam się bez bicia, że Twojego bloga nie znam... idę nadrobić zaległości :)
Hej :)
UsuńB. mało komentuję, ale ...czytam, nieraz z wypiekami na policzkach i łzą w oku, uśmiechem i ...kibicuję.
Kiedyś przeglądałam tylko ciążowe, dzieciowe blogi, po stracie odfiksowałam się i otworzyłam na inne nie-tylko-kolorowe-i-przyjemne emocje, uczucia :)
Pozdrawiam serdecznie!
Fasolki - trzymajcie się mocno :))