wtorek, 31 marca 2015

Burżujka

transfer się odbył. jedna blastka trafiła tam, gdzie jej miejsce ;)

ale może od początku ;) przez weekend cały czas się zastanawiałam, jak tam zarodeczki się mają. no może nie cały czas, bo dotarła do nas również pewna smutna wieść... i ona też nas bardzo pochłonęła... :(

tym razem musiałam jechać na transfer sama. M. w pracy, moi rodzice również... i tak się złożyło, że termin był nie do przesunięcia gdziekolwiek. po punkcji czułam się całkiem dobrze. a nawet wyśmienicie jeśli porównać do poprzedniej, gdzie każdy wybój na drodze był komentowany "nie możesz jakoś ich omijać...?". postanowiłam więc skorzystać z naszego pkp. wybrałam opcję najszybszą (bo jeszcze w poniedziałek od rana musiałam być u klientki), no i sprawdzoną w poprzednim tygodniu. na dworcu w Poznaniu byłam ponad godzinę przed czasem, więc mimo iż to była godz. 11 z groszami wybrałam się na obiad. (smażony notabene - czy nie świta Wam tak jak mnie, że po punkcji należało jeść lekkostrawnie? ;)) na pociąg zdążyłam bez problemu, rozczytałam się (czy może być lepsza lektura na taką drogę niż opowieść o dzieciach chorujących na raka?) i dojechałam do stolicy.

w klinice byłam po godzinie od dojazdu. po kolejnej spotkanie z panią dr. standardowe pytanie o samopoczucie... i moje pytanie "czy coś przetrwało?" "zdziwi się Pani :) są ładniejsze niż poprzednio :)" i tu na moją twarz wstąpił na pewno wielki banan (poprzedni taki przypominam sobie po informacji o pierwszej pozytywnej becie... gdy nie sądziłam, że się choć na chwilę udało).

przed transferem zobaczyłam na zdjęciach wszystkie zarodeczki. ładne, okrągłe. lekarz wykonujący transfer też się nimi pozachwycał (co prawda sam transfer już tak ładny nie był, ale ciii...). ogólnie fajna, przyjemna atmosfera :) mimo wielu lat pracy widziałam u tych lekarzy zaangażowanie i troskę o każdego pacjenta. ...i każde małe życie...  i nie żałuję mimo przejechanych kilometrów, że tam trafiłam (przynajmniej na razie ;) ).

po transferze wybrałam się na obiad (a może bardziej kolację) i poszukiwanie noclegu. tym razem miało być blisko kliniki. no i było :) zakwaterowanie, tv... i spać :)

rano obudziłam się na tyle późno, że autobus nie wchodził w grę, by dojechać na zaplanowany pociąg. wybór - albo następny pociąg albo taxi. wybrałam drugą opcję, spakowałam się i po pół godzinie byłam w drodze na dworzec. na pociąg zdążyłam bez problemu, wchodząc do niego z gorącą czekoladą w jednej ręce i sokiem z owoców w drugiej ;) ponownie IC-ek :) ponownie szybko i bezproblemowo. w Poznaniu byłam dokładnie po 24h :) w domu później, bo jak i dzień wcześniej na chwilę wstąpiłam do pracy.

a teraz wyjaśnienie tytułu - mała Burżujka to ten mały zarodeczek, całkiem ładna blastka 4AA, która od pierwszych chwil wozi się taksówką, IC-kami i korzysta ze "zdobyczy" kulinarnych dworców z nie najniższej półki ;) ot taka chwila luksusu, specjalnie dla niej ;)

pozostałe zarodeczki zostały zamrożone :) jest ich... 6 :D i tu moje wielkie zaskoczenie - z 8 zapładnianych komórek do blastki dotrwało 7 (czyli wszystkie, które się zapłodniły). z tego jedna jest "wczesna", ale jest. cieszę się, cieszę się, cieszę się :) zwłaszcza, że tym razem wykorzystywaliśmy mrożone nasienie.

wróciła nadzieja, że się uda :)

ps. zdziwiło mnie to wczoraj, ale są jeszcze miejsca w W-wie, gdzie nie ma wifi ;) wiem, mogłam użyć z telefonu, ale pomyślałam, że skoro mam odpoczywać, to ległam na kanapie... i oglądałam tv (którego z kolei w domu nie posiadam, więc wykorzystałam okazję :D) stąd też wpis dopiero dziś... mam nadzieję, że wytrzymałyście?

4 komentarze:

  1. Kochana jak fajnie. Bardzo dobre wieści. Zaciskam kciuki;******
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana, jakie dobre wiadomości.
    Przesyłam dobre myśli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale super. Trzymam kciuki.
    Z tylu zarodków na pewno któryś zostanie z Tobą. Mam nadzieję, że już ten.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym powiedzieć "dzięki", ale czy zapeszać? zapeszać! więc dzięki :D

    OdpowiedzUsuń