wtorek, 24 marca 2015

czas zakończenia...

... stymulacji, a nie starań oczywiście :)

chronologicznie patrząc:
- w sobotę wróciłam do domku, podenerwowałam się na M., zjadłam długo wyczekiwany obiad (o 22, bo na pociąg zdążyłam tak na styk - wchodząc na pkp myślałam, że tylko kupię bilet i poczekam na następny i zjem na dworcu. w tym momencie usłyszałam, że wcześniejszy dopiero wjeżdża na peron, więc nie zastanawiając się długo pognałam do niego i bilet kupowałam u konduktora. trochę stresu było, ale przynajmniej plan był taki, by być szybciej w domu)
- w niedzielę grzecznie leżałam w łóżeczku, w ciepełku, w dwiema suniami na/w nogach. M. zrobił rosołek i przyjmowałam spore ilości płynów (mam wrażenie, że to od tego się wszystko zaczęło - przez wyjazdy w tą i tamtą piłam mało, stanowczo za mało... nie wiem, czy mogło to wpłynąć na wzrost pęcherzyków, ale na nawodnienie organizmu na pewno). temperatura już od rana była w normie (nawet poniżej normy) i czułam się też lepiej.
- w poniedziałek - rano wpadłam do pracy, potem w krótką delegację (miałam zaklepany termin już ze 2-3 tygodnie i przez stymulację obawiałam się, że nic nie wyjdzie i będą w pracy problemy), potem pociąg do Wawy i po 3,5h byłam w klinice (pod względem czasu uwielbiam IC :)). pobranie krwi i wizyta. po minie pani dr podczas usg wywnioskowałam, że jest dobrze :) 1, 2, 3... ufff... są co najmniej 3 pęcherzyki powyżej 17mm potrzebne do zakończenia stymulacji :) ogólnie jest ich nawet więcej, ale część jest małych, część średnich, no i kilka odpowiednich. tym razem nie liczyłam, bo najbardziej zastanawiałam się, czy one jednak tam są. (pamiętam jak podczas poprzedniej stymulacji odczuwałam, że jajniki są duże i pobolewają... tym razem nie zaobserwowałam takiego zjawiska... tzn coś tam czułam, ale wydaje mi się, że znacznie mniej). uzgodniliśmy więc termin punkcji (Dziewczyny, jeśli macie jutro - tj w środę - wolne kciuki od 10.30 to poproszę o nie chociaż przez minutkę i przesłanie dobrych fluidów :) generalnie nie boję się punkcji, ale stymulacji też się nie obawiałam, miało być jak poprzednio, a do końca nie było...)

wróciłam więc wczoraj do hostelu... i zajęłam się poszukiwaniem czegoś na następne dwie nocki. tu gdzie jestem jakoś nie czuję się do końca komfortowo, więc tym bardziej potrzeba była by to zmienić chociaż na czas punkcji.

miejsce mam znalezione :) zarezerwowane :) zaraz zbieram bagaże i się przenoszę ;) mam nadzieję, że podczas przeprowadzki pęcherzyki grzecznie będą się trzymały (bo pani dr zabroniła się przesilać).

kolejne wieści pewnie jutro/pojutrze w zależności od samopoczucia :)

(Wężon - przepraszam Cię najmocniej - byłaś w klinice? ja na 16 prawie się spóźniłam, potem na szybko próbowałam coś zjeść... więc mogłyśmy się przegapić... jeśli tak, to bardzo Cię przepraszam :( )

3 komentarze: